"Był bardzo przystojny i inteligentny, ale... za każdą randkę wystawiał mi szczegółowy rachunek"
Każde z nas zawsze płaciło za siebie i na początku nie widziałam w tym nic dziwnego.
Fot. 123RF

"Był bardzo przystojny i inteligentny, ale... za każdą randkę wystawiał mi szczegółowy rachunek"

"Kiedy się poznaliśmy, nie widziałam nic złego w tym, że każdy sam za siebie płci w kawiarni, a nawet później, kiedy  jeździliśmy na wspólne weekendy, że dzielimy skrupulatnie wszystkie koszty. Dopiero choroba otworzyła mi oczy, że coś w naszej relacji szwankuje, i to mocno..." Magda, 47 lat

Leszka poznałam na portalu randkowym. Od razu wydał mi się interesujący. Ustatkowany, ale bez zobowiązań. Pisał, że mieszka sam, nie ma dzieci. Jest po rozwodzie. Spodobał mi się, bo miał podobne pasje. Lubił podróże, ale i spędzanie czasu w domowym zaciszu. Ja miałam prawie dorosłą córkę, więc i czasu coraz więcej dla siebie. Od lat rozwódka, nie spotkałam dotąd nikogo, kto by skradł moje serce.

Nie uwodził prezentami, o nie...

Zaczęliśmy ze sobą pisać, potem zaproponował spotkanie. Na żywo też nic mu nie brakowało. Elokwentny, tryskający pomysłami, inteligentny. Ujął mnie poczuciem humoru. No i, co tu ukrywać, był z niego prawdziwy przystojniak. W czasie pierwszego spotkania i kolejnych wciąż zastanawiałam się, co z nim mogło być nie tak, że z takim potencjałem wciąż był sam i musiał korzystać z randkowych portali. Na pierwszej randce każde z nas zapłaciło za siebie. Uważałam to za normalne i uczciwe. Na kolejnych Leszek też nie proponował, że coś postawi. Uznałam, że taki ma styl, i nie widziałam w tym nic złego. Widocznie nie był facetem, który uwodził kobiety prezentami i chwalił się swoim portfelem. Pewien problem pojawił się, gdy wyjechaliśmy razem na weekend.

– Nocleg kosztuje sto dwadzieścia, śniadanie trzydzieści. – Wyciągnął telefon i zaczął podliczać koszty.
– Leszek, może zrobimy tak: ty zapłacisz za pobyt, a ja za obiad i benzynę – zaproponowałam. Spojrzał na mnie uważnie.
– Nieee, no coś ty. A jak nie wyjdzie po równo? – spytał serio.
– To się rozliczymy po powrocie. Bez sensu tak każdy za swoje. To ma być miły weekend.
– Dobrze. Ściągnę taką aplikację i będę wpisywał każdy wydatek. Rozliczymy się w domu – odpowiedział sucho.
Jak powiedział, tak też zrobił. Gdy tylko wróciliśmy, wyjął swój telefon i rozliczył dokładnie nasze koszty. Co do dziesięciu groszy. Okazało się, że byłam mu winna czterdzieści złotych i sześćdziesiąt groszy... Oddałam mu te pieniądze, ale czułam się cokolwiek dziwnie.

Przelewy co do grosika

Mimo moich mieszanych uczuć, nadal się spotykaliśmy. Leszek coraz częściej zostawał na noc. Wtedy, gdy był u mnie, starałam się zrobić dobrą kolację, kupić jakiś alkohol, kupić dostęp do jakiegoś  filmu na platformie. Tak, żeby wspólny wieczór był fajny i satysfakcjonujący. Mężczyzna mojego życia, jak mi się wtedy wydawało, też czasami coś przyniósł. A to wino, a to jakieś chipsy. Zawsze jednak dostawałam nazajutrz prośbę o przelew za połowę ceny tych produktów. Płaciłam, przelewałam, tłumaczyłam zachowanie Leszka. Wmawiałam sobie, że jest po prostu bardziej uporządkowany ode mnie. Mocniej stąpający po ziemi. To przecież dobra cecha.

Ja niestety do oszczędnych nie należałam. Potrafiłam roztrwonić pensję nie wiadomo na co i w połowie miesiąca zobaczyć puste konto. Może związek z takim mężczyzną był dla mnie szansą na normalność? Tak czy siak, zakochałam się. Nie było już odwrotu. Leszek coraz częściej bywał u mnie w domu. Poznał moją córkę. Chodziliśmy czasami na wspólne spacery, na lody. Zawsze po takim wypadzie następnego dnia otrzymywałam stosowane rozliczenie. Co do dziesięciu groszy, jak zawsze.

Któregoś razu Marlenka, moja córka, znalazła taki rachunek w moim telefonie.
– Możesz mi powiedzieć, co to jest? – rzuciła, podtykając mi komórkę pod nos. Wzruszyłam ramionami.
– Jesteśmy dorośli. Tak się umówiliśmy. Każde z nas płaci za siebie – wytłumaczyłam jej, ale nagle zrobiło mi się jakoś nieswojo. Poczułam, że to wszystko wcale nie jest tak do końca w porządku, jak to sobie wmawiałam. Że może to nasze rozliczanie się o każdy grosz jest dziwne? Marlena spojrzała na mnie tak, jakbym była kosmitką.
– Dużo masz takich zdjęć? – uniosła brwi w bezbrzeżnym zdumieniu. „Po każdym spotkaniu”, cisnęło mi się na usta, ale pokręciłam tylko głową.
– Oj, przestań – machnęłam ręką i odebrałam jej telefon.
– Może ty go podliczysz za te wspólne chwile, które razem spędzacie? – zażartowała córka. – Prąd, zużyta woda, kolacja?
– A może ciebie podliczę, co? – odcięłam się i zamknęłam temat.
– Mamo, ale to jest na serio dobra myśl! – Marlena nie dała się zbyć. – Zrób to i zobacz jego minę! A najlepiej zrób mu wtedy zdjęcie! – zaśmiała się rozbawiona swoim pomysłem.

Lepiej słuchać swojej intuicji

Udałam, że mnie to bawi, ale po tej sytuacji jednak zaczęłam się zastanawiać nad znajomością z Leszkiem. Bo przecież od samego początku ta jego nadmierna oszczędność wzbudzała mój niepokój. Wciąż jednak próbowałam go zagłuszać. Tłumaczyć partnera swoją nieporadnością w tej sferze. Czy jednak nie powinnam była posłuchać swojej intuicji?

Kroplą, która przelała czarę goryczy, był moment, gdy zachorowałam. Dopadło mnie jakieś zwykłe przeziębienie. Nic poważnego. Ale miałam gorączkę i leżałam unieruchomiona w domu. Zadzwoniłam wtedy do Leszka. Chciałam, żeby przyszedł. Poprosiłam jeszcze, żeby po drodze kupił jakieś leki w aptece. Przyjechał. Przywiózł kilka rzeczy. Nawet herbatkę z lipy. Nie był długo, tłumacząc się strachem przed zarażeniem. Nazajutrz dostałam oczywiście stosowne rozliczenie. Nawet za tę herbatę. I cytryny. Sztuk trzy. Leżąc w gorączce we własnym łóżku, pomyślałam, że chyba jednak wolę być sama. I że nie rozumiem dzisiejszych mężczyzn... A może po prostu nie trafiłam jeszcze na tego jedynego? Takiego, który zatroszczyłby się o mnie w chorobie. Bez wyliczania mi, ile kubków herbaty z lipy wypiłam... Ciągle nie tracę wiary, że takiego mężczyznę jeszcze spotkam. A tymczasem przelałam ostatni rachunek Leszkowi. Niech mu pójdzie na zdrowie! 

 

Czytaj więcej