Chciałam się zemścić na szefowej, ale nie chciałam jej śmierci
Kiedy zamykam oczy, widzę duchy. Zwłaszcza jednego. Matyldę...
Fot. 123rf.com

Chciałam się zemścić na szefowej, ale nie chciałam jej śmierci

Matylda najpierw rozpuściła plotkę, że jestem w ciąży, a potem ukradła mój projekt. O jej perfidii opowiedziałam pewnemu mężczyźnie. To zapoczątkowało serię niebezpiecznych zdarzeń.

Całe biuro zebrało się w naszej sali konferencyjnej, żeby pogratulować Matyldzie. Została moją nową szefową, a ja doskonale wiedziałam, że to mnie należał się awans na kierowniczkę.

Najlepsza kandydatka?

Kiedy się dowiedziałam, że Wojtek, nasz dotychczasowy kierownik odchodzi, byłam pewna, że jestem najlepszą kandydatką na jego stanowisko. Pracowałam najdłużej ze wszystkich, znałam firmę na wylot.
– Wiem, że myślałaś o tym awansie – Wojtek stanął obok mnie z filiżanką w jednej dłoni i pączkiem w drugiej – ale Matylda była lepsza. Poza tym w tej sytuacji masz chyba ważniejsze sprawy na głowie – złapał się za usta. – Ups, wymknęło mi się.
– Nie rozumiem... – spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
– A co tam – machnął ręką – przecież i tak niedługo się wyda. Gratulacje! – wepchnął sobie do buzi resztę pączka i potrząsnął energicznie moją dłonią. Dyskretnie wytarłam lukier w serwetkę.
– Eee… To znaczy dziękuję... – spojrzałam na stół, ale nie było na nim alkoholu. – A czego konkretnie mi gratulujesz?
– Nie udawaj – uśmiechnął się szeroko. – Rozumiem, że nie chcesz jeszcze o niczym mówić, ale dziecko to przecież świetna sprawa. Wiem, bo mam dwoje. Na początku trochę dają w kość, ale…
– Czekaj! – przerwałam mu. – Myślisz, że jestem w ciąży?
– No tak – Wojtek stropił się. – Wiem, że miałem nikomu nie mówić…
– A kto ci o tym powiedział? – zapytałam ponuro.
– Jak to kto? – teraz on się zdziwił. – Matylda. Martwiła się o ciebie. Kiedy nie było cię kilka dni w pracy. Prosiła tylko, żeby nikomu nie mówić, a zwłaszcza tobie.
Dlaczego mnie to nie zdziwiło? Nagle wszystko zaczęło układać się w jasną i spójną całość.
– Jasne, dlatego nie mogłaś w pełni zaangażować się w ten ostatni projekt – w moje myśli wdarł się głos Wojtka.
– Jak to?
– Nie obraź się, ale twój ostatni projekt był... raczej poniżej średniej – Wojtek spojrzał na mnie z troską. – No ale w tej sytuacji to zrozumiałe.

Przypadkowe odkrycie

O czym on do cholery mówił? Decyzję o awansie zarząd postanowił podjąć po oddaniu projektów do nowego zlecenia. Wiedziałam, że to jest moja wielka szansa i siedziałam nad nim dniami i nocami. Nawet brałam pracę do domu. Długo nie mogłam się zdecydować na ostateczną koncepcję, ale pomysł, który w końcu wpadł mi do głowy, był naprawdę niezły. A teraz Wojtek mówi mi, że moja koncepcja była „poniżej średniej”. Zaczęło mi coś świtać.
– Co dokładnie ci się nie podobało? – zapytałam od niechcenia. Już od pierwszych słów zorientowałam się, że on nie mówi o moim projekcie. Mówi o czymś, czego w życiu na oczy nie widziałam i co faktycznie było kiepskie.
– A jaki był projekt Matyldy? – zapytałam, żeby się upewnić.
Było dokładnie tak, jak myślałam. Moja kochana współpracownica, dziewczyna, którą osobiście wprowadzałam w obowiązki i zapoznałam ze wszystkimi regułami funkcjonowania naszej firmy, najpierw puściła plotkę, że jestem w ciąży, a potem, żeby mnie dobić, ukradła mój projekt. Boże, jakie to było proste! Wystarczyło tylko zamienić opisy na teczkach. W tej sytuacji nie dziwiłam się, że dostała awans. Mój projekt był naprawdę dobry.
W pierwszym odruchu chciałam powiedzieć Wojtkowi, jak było naprawdę, ale powstrzymałam się. To by nic nie dało. Matylda wszystkiego by się wyparła, a ja zostałabym posądzona o zawiść. Cóż, nie pozostało mi nic innego, jak tylko zacisnąć zęby i pogodzić się z porażką. Następne tygodnie pokazały jednak, że nie będzie to proste.

Coraz większa niechęć

Codzienny widok Matyldy w eleganckich kostiumach i szpileczkach szarpał mi nerwy, a jej szarogęszenie się nie poparte nawet odrobiną kompetencji działało na mnie niczym czerwona płachta na byka. Ale naprawdę wściekła byłam dopiero wtedy, gdy ta żmija zawłaszczyła mój kolejny projekt.
– Jak śmiałaś zmienić nazwisko w prezentacji! – wpadłam do jej gabinetu jak burza. – Ukradłaś moją pracę!
– Uspokój się – powiedziała z ironią. – Może nie zauważyłaś, ale jestem twoją przełożoną i wszystko, co robicie, idzie na konto naszego działu.
– Działu tak – warknęłam – ale nie zgadzam się, żeby moja praca była firmowana tylko twoim nazwiskiem!
– Nie masz nic do gadania – odparła brutalnie. – I albo się dostosujesz do nowych zasad, albo... się pożegnamy.
– Grozisz mi? – czułam, że krew odpływa mi z twarzy.
– Nie – machnęła ręką. – Tylko ostrzegam. A teraz – spojrzała na mnie wyczekująco – mam ważniejsze sprawy na głowie.
Od tamtej chwili moja niechęć do Matyldy przerodziła się w nienawiść. Nienawidziłam jej z całej siły płynącej z głębi mojego jestestwa. Gdybym mogła się jej pozbyć raz na zawsze z mojego życia, nie wahałabym się ani chwili! Nawet nie przypuszczałam, że okazja nadarzy się kilka dni później...

Mugabe – specjalista od voo doo

– Nie podoba się pani? – nieoczekiwanie stanął za mną gospodarz.
– Niespecjalnie – przyznałam, próbując ukryć wstręt.
– Są rzeczy, których my, ludzie zachodniej cywilizacji, nie jesteśmy w stanie zrozumieć – uniósł do ust szklankę z dziwnym półprzezroczystym zielonkawym napojem.
Nie miałam ochoty na to przyjęcie, ale Mariusz tak bardzo nalegał, że w końcu mu uległam. Mój narzeczony obracał się w dziwnym towarzystwie, a pan Mugabe był zdecydowanie największym oryginałem spośród wszystkich. Już jego mieszkanie wyglądało specyficznie. Na pierwszy rzut oka był to zwykły dom na najnormalniejszym podmiejskim osiedlu. Ale już po przekroczeniu progu człowiek miał wrażenie, że wkracza do innego świata. Zamiast podłogi była tafla z grubego szkła. Pod nią znajdowała się chyba z tona piasku, w którym tu i ówdzie błyskały muszle i ozdobne kamienie. W salonie nie było mebli w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Siedzieliśmy na rozrzuconych poduszkach. Na ścianach wisiały rzeźby wykonane z ciemnego drewna. W większości były to maski. Cały dom oświetlały wyłącznie płomienie świec. To dodawało mu specyficznej aury.
– Długo pan był na Haiti? – zapytałam po chwili.
– Kilka lat – odpowiedział z zadumą. – To fascynujący kraj. Wie pani, że to właśnie tam jednym z najpowszechniejszych wierzeń jest voo doo.
– Doprawdy? – uśmiechnęłam się w odpowiedzi. – Czasem sama chętnie bym się w to zabawiła – rzuciłam lekko.
– To nie jest zabawa! – powiedział ostro i mocno ścisnął moją rękę. – Niech pani nie lekceważy tego, czego pani nie rozumie.
– Czyżby? – spojrzałam mu prowokująco w oczy. Były tak ciemne, że źrenice prawie się nie odcinały od tęczówek.
– Więc pan uważa, że to naprawdę działa? – nagle pomyślałam o Matyldzie i o tym, co mi zrobiła.
– Jeżeli chce się pani przekonać, to zapraszam jutro przed południem.

Szansa, by się odegrać

Całą noc zastanawiałam się nad jego słowami. Rano zdecydowałam się. Właściwie nie miałam nic do stracenia. To była jedyna szansa, żebym mogła się na niej odegrać. Kilka minut przed jedenastą stałam pod znajomymi drzwiami. Mugabe otworzył mi, zanim jeszcze zdążyłam zapukać mosiężną kołatką w kształcie głowy byka. W świetle dnia jego dom stracił na tajemniczości. Maski, które w blasku świec zdawały się żyć własnym życiem, teraz stanowiły po prostu kawałki egzotycznego drewna. Nawet pan Mugabe wydawał się teraz całkiem zwyczajny. Pomyślałam sobie, że chyba się wygłupiłam. Gospodarz zaprowadził mnie do gabinetu, usadził w wygodnym fotelu i powiedział:
– A teraz niech mi pani o wszystkim opowie.
Nawet nie wiem, jak to się stało, ale opowiedziałam mu o Matyldzie, o moich zawiedzionych nadziejach, o jej perfidii. Wylałam przed nim swoje żale.
– Czego pani ode mnie oczekuje?
– Chciałabym żeby spotkała ją kara – powiedziałam mściwie.
– Jest pani pewna? – spojrzał na mnie z zagadkową miną.
– Dlaczego pan pyta?
– Bo jeżeli raz puści pani, że się tak obrazowo wyrażę, machinę w ruch, to już nie będzie odwrotu, rozumie pani? – powiedział cicho.
Pomyślałam o kolejnym projekcie, nad którym właśnie siedziałam. Matylda już mi zapowiedziała, że jeżeli go nie zrobię, to mnie wywali, a ja wiedziałam, że jeżeli go zrobię, to ona znowu go przywłaszczy i całą chwałę i zasługi przypisze sobie.
– Jestem pewna – odpowiedziałam.
– Dobrze – pan Mugabe wyprostował się. – Będę potrzebował jakiejś części jej ciała i czegoś, co do niej należy.
– Części ciała? – zaniepokoiłam się.
– Spokojnie – uśmiechnął się lekko. – Mogą być włosy albo paznokcie.

Złowieszcza moc

Dwa dni później znowu się u niego pojawiłam. Znowu zaprosił mnie do gabinetu. Tym razem dostałam do picia jakiś cierpki napój. Zapytał, czy przyniosłam to, o co mnie prosił. Podałam mu pudełko z włosami Matyldy i jej małą apaszkę. Kiwnął głową. Z palisandrowego biurka wyciągnął niewielką laleczkę. Umocował na niej włosy i chustkę. Obserwowałam go w milczeniu, popijając tę dziwną lemoniadę.
W pewnym momencie poczułam, że mi się kręci w głowie. Spojrzałam na Mugabe, ale jego twarz rozmywała mi się przed oczami. Po chwili zaczął coś nucić pod nosem. Próbowałam się skoncentrować, jednak jego postać to przysuwała się do mnie, to odpływała. To było najdziwniejsze pół godziny w moim życiu. Kiedy oprzytomniałam, wyprowadził mnie z gabinetu i powiedział: – Wszystko załatwione. Proszę wracać do domu i czekać na efekty.
– A… – zawahałam się – zapłata?
– Proszę się tym nie martwić, zapłaci pani później.
– A jeżeli nie zapłacę…
– Nie radzę – uśmiechnął się lekko, jakby na wspomnienie czegoś przyjemnego – naprawdę nie radzę.
Dziwne, ale dopiero w tym momencie naprawdę uwierzyłam, że on może wszystko. To, co wcześniej wydawało mi się pozą i teatralnymi sztuczkami, nabrało nagle złowieszczej mocy. Pomyślałam tylko, że nie chciałabym wiedzieć, co się stało z tymi, którzy mu nie zapłacili...

Seria nieszczęśliwych przypadków

Wyglądało na to, że Matyldę prześladuje pech
– Nie ma szefowej? – zapytałam z przekąsem sekretarkę Matyldy następnego dnia.
– Nie uwierzysz... – Ola nachyliła się do mnie z przejęciem – dzisiaj rano skręciła nogę i założyli jej gips!
– Skąd wiesz?
– Dzwoniła do mnie kilka minut temu. Najgorsze, że nie wyznaczyła żadnego zastępcy.
„Cała Matylda”, pomyślałam złośliwie. Uważa, że jest niezastąpiona. Jednak jej nie doceniłam. Kilka godzin później pojawiła się w pracy. Nogę miała w gipsie, ale makijaż nienaganny.
– No i skończył się luz – westchnął jeden z moich kolegów na jej widok.
Piotrek miał rację. Matylda z jeszcze większą zajadłością rzuciła się na pracę. Niestety wyglądało na to, że prześladuje ją pech. Następnego dnia ktoś ukradł jej samochód i mimo że i tak z nogą w gipsie nie mogła go prowadzić, to jednak musiała kradzież zgłosić. Potem tuż przed samą prezentacją przed zarządem w całym biurze wysiadł prąd i nie mogła wydrukować bardzo ważnych dokumentów. W ogóle komputery przestały ją lubić. Kiedy kilka dni później przesłałam jej swój projekt, okazało się, że nie może go u siebie otworzyć.
– Wydrukuj to ze swojego kompa – warknęła na mnie ze złością.
– Jasne – mruknęłam.
Byłam zadowolona, bo po raz pierwszy mój projekt był prezentowany pod moim własnym nazwiskiem.

Nienawiść

Harowałam jak wół, ale na nic to się zdało. Kiedy zdjęli jej gips i stanęła już jakoś dosłownie i w przenośni na nogi, złapało ją paskudne grypopodobne choróbsko. Nie było jej dwa tygodnie, a ja odbijałam się od dna. Szef mianował mnie na zastępczynię Matyldy. Miałam szansę się wykazać. Harowałam jak wół. Na nic mi się to jednak nie zdało.
Pierwszą decyzją, jaką podjęła szefowa po powrocie, była degradacja.
– Od dzisiaj będziesz pracować razem z zespołem Mateusza – oznajmiła.
– Ale ja zawsze pracowałam samodzielnie – zaprotestowałam.
– Teraz już nie – rzuciła mściwie.
„Gdyby cię nie było, mogłabym rozwinąć skrzydła” pomyślałam ze złością patrząc przez szklane drzwi, jak rozmawia z kimś przez telefon. Właśnie roześmiała się z czegoś, co powiedział jej rozmówca.
Wykorzystywała mnie, wysysała jak cytrynę, a ja miałam coraz mniej sił, żeby się bronić. „Nienawidzę cię”, szepnęłam i wróciłam do swojego pokoju.

Kruchość ludzkiego życia

Dwa dni później Matylda nie żyła... Diagnoza lekarska brzmiała „powikłania pogrypowe”. Osłabiony organizm nie poradził sobie z napięciem związanym z powrotem do pracy. Serce nie wytrzymało. Siedzieliśmy smętni w biurze, rozważając kruchość ludzkiego życia, kiedy dostałam maila. „Odbierz telefon”, przeczytałam. Sięgnęłam po komórkę, która faktycznie miała przyciszony sygnał.
– Dzień dobry... – usłyszałam niepokojąco znajomy głos. Zdrętwiałam. Nagle zrobiło mi się zimno i chwyciły mnie dreszcze.
– Dzień dobry – odparłam ostrożnie.
– Chyba jest mi pani coś winna – oznajmił spokojnie. – O ile się orientuję, pani prośba została spełniona, więc sądzę, że chciałaby się pani rozliczyć – w jego głosie zabrzmiała groźba. Była leciutka jak piórko, ale nie stała się przez to mniej przerażająca.
– Oczywiście – powiedziałam, starając się zachować spokój. – Będę u pana dzisiaj po południu...
– Grzeczna dziewczynka – wyczułam, jak się uśmiechnął.

Nocą budzą się demony

Stuk, stuk, stuk… Moje szpilki stukają o podłogę biura.
– Cześć – rzucam w przelocie do Oli. – Jest kawa?
– Zaraz podam – moja sekretarka podrywa się i pędzi do kuchni, a ja wchodzę do swojego gabinetu.
Znowu czeka mnie ciężki dzień. Spotkanie za spotkaniem, a wieczorem kolacja biznesowa. W końcu dostałam ten awans. Tyle że mnie to nie cieszy. Nie mogę zapomnieć o panu Mugabe i jego dziwnej laleczce owiniętej w apaszkę Matyldy z przyklejonymi jej włosami. Za dnia nie wierzę, że to ona, a w rzeczywistości ja sprowadziłyśmy śmierć na moją szefową. Za to nocą… Nocą budzą się demony. Kiedy zamykam oczy, widzę duchy. Zwłaszcza jednego. Matyldę... 

 

Czytaj więcej