"Często wspominam Wielkanoc mojego dzieciństwa. Pięknie wtedy było... Naprawdę świątecznie. A teraz?"
Chętnie opowiadam wnukom o świętach z mojego dzieciństwa.
Fot. 123rf.com

W rodzinnym kręgu

"Często wspominam Wielkanoc mojego dzieciństwa. Pięknie wtedy było... Naprawdę świątecznie. A teraz?"

Każdy z nas chętnie wraca do wspomnień z dzieciństwa, szczególnie tych świątecznych. Wspominamy smaki dzieciństwa, atmosferę, chwile spędzone z najbliższymi i zabawne historie... Trudno nie porównywać tego, jak było kiedyś, a jak jest teraz... – przyznaje 55-letnia Irena. 

Wstąpiłam do rodzinnego domu kilka dni przed Wielkanocą. Kupiłam od znajomego gospodarza kiełbasę, rzekomo własnej roboty. Zaniosłam część zakupów mamie i siostrom.

Ta kiełbasa niby pachnie, ale nie tak jak kiedyś

– Ta kiełbasa niby pachnie, ale nie tak jak kiedyś. Nie wiem, czy węch się człowiekowi na stare lata stępił... – powiedziała mama, odpakowując wyroby masarskie. – Mamo, masz rację – rzuciłam. – Już nigdy nie zjemy takiej kiełbaski jak ta, którą robił twój brat – westchnęłam. – A wędzonka na Wielkanoc zawsze smakowała mi najbardziej.

Mamusia zaśmiała się, jej oczy nabrały dawnego, młodzieńczego blasku. – Tak, dobrze pamiętam, że od najmłodszych lat lubiłaś kiełbasę – śmiała się w głos.

– Najbardziej zapadła mi w pamięci jedna Wielkanoc, gdy miałaś cztery lata. Czesiek z moim Kazikiem zabili świniaka i brat jak zawsze robił kiełbasę. Ty, Ireczko, z natury byłaś ciekawska, więc pobiegłaś do domu wujka i obserwowałaś, jak przyprawia mięso, a potem napełnia kiszki. Część kiełbaski szła do wędzarni, którą twój tata zrobił u nas na podwórku, a część jedliśmy ugotowaną w Niedzielę Wielkanocną. Ale tobie najbardziej smakowała wędzona. Mogłaś zjeść całe pętko. Wciąż mam przed oczami ten widok, jak siedzisz na swoim granatowym zydelku, w jednej rączce trzymasz chleb, a w drugiej kiełbasę. Ta miłość do kiełbaski została ci chyba do dziś, co? – zapytała mama.

– Fakt, zdarza mi się, że ułamię sobie kawałek... Ale nawet ta najdroższa i niby najlepsza nie jest już tak smaczna, jak ta z Miedzianki. – Tak to już jest... Smaki dzieciństwa są nie do odtworzenia...

Potem ustaliłam z mamą, co ze śniadaniem wielkanocnym, i zaprosiłam dziewczyny na święta. – Ula, upieczesz ciasta? – zapytałam starszą siostrę. – No pewnie! Sernik, babkę i tort. – Mmm – zamruczałam na myśl o słodkich wypiekach. – Aha, my z Irkiem robimy sałatkę jarzynową i pieczemy karczek . – To może my zrobimy zimne nóżki, co, mamo? – zapytała młodsza siostra, Ela. – Pewnie! Dawno nie było galarety. Mam na nią straszną ochotę.

Stwierdziłyśmy, że jak każdy coś zrobi i przywiezie, to będzie akurat jedzenia na dwa dni świąt dla całej familii. – Pewnie jeszcze zostanie – skwitowała Ela. – No, dziewczynki, trzymajcie się. Jestem jeszcze umówiona ze znajomą, ma mi sprzedać wiejskie jaja – rzuciłam, pożegnałam się i pobiegłam załatwiać kolejne sprawy.

Zawsze z radością czekam na przyjazd syna i córki z rodziną

Lubiłam ten okres przed Wielkanocą. Przyroda budziła się do życia i moje pięćdziesięciopięcioletnie kości trzeszczały trochę ciszej. Było sporo pracy i przygotowań, ale cieszyło mnie to. Celebrowałam Wielki Tydzień i z radością szłam do kościoła na Triduum Paschalne. No i oczywiście czekałam na przyjazd syna i córki z rodziną. Przed samą Wielkanocą kupiłam dla wnuka śliczny, nowy koszyczek na święconkę.

Monika z Maćkiem i Franiem przyjechali już w Wielki Czwartek. – Wzięliśmy urlop i jesteśmy wcześniej. Chcemy poczuć trochę świątecznej atmosfery, a ta tak naprawdę najbardziej odczuwalna jest w czasie tych szalonych przygotowań: pichcenia, prasowania obrusów i zdobienia pisanek – mówiła córka. Miała rację.

Szczególnie zależało mi na tym, żeby wnusio zrozumiał, co to są święta. Zabrałam go więc na Drogę Krzyżową, która szła ulicami miasta, a w Wielką Sobotę miałam z nim pójść święcić pokarmy.

– Gdzie są jego odświętne ubranka? – zapytałam córkę, bo specjalnie dałam jej pieniądze, żeby kupiła małemu jakiś elegancki płaszczyk i wyjściowe buciki. – Hmm, no przecież może pójść w tych zimowych kozakach, nie jest jeszcze zbyt ciepło, a płaszcza nie udało mi się kupić. Wiesz, jakie są drogie? I tak zaraz by z niego wyrósł. Wzięłam tylko granatową kurtkę... – tłumaczyła się. Byłam trochę zła. Przewróciłam oczami i ubrałam dziecko w to, co dała Monika.

Każdy musiał mieć na święta coś nowego

– Wiesz, Franiulku, babcia, gdy była mała, to na Wielkanoc zawsze miała kupione nowe rzeczy. Twoja prababcia bardzo o to dbała, mówiła, że święta to wyjątkowy czas... Swojej córce też kupowałam na wiosnę coś nowego.

Monika patrzyła na mnie z wyrzutem. – Mamo, przecież on ma ładne ubranka, o co ci chodzi? – Już ty dobrze wiesz, o co! – rzuciłam, a potem zwróciłam się do wnuka: – Ciocia Ula, Ela i baba wiosną jeździły z twoją prababcią do Jeleniej Góry na zakupy, wiesz? Każdy musiał mieć na święta coś nowego: sukienkę, płaszczyk, koronkowe rękawiczki czy buty. Niby było biednie, a w sklepach ledwo można było coś znaleźć, ale zawsze udawało się zdobyć coś ładnego.

– Tak? – zapytał maluch z poważną miną. – Tak, kochanie. Nigdy nie zapomnę żółtej sukienki, którą mama kupiła mi na święta. Do tego wydziergała mi biały, ażurowy sweterek, włosy zaczesała w koński ogon i zawiązała wielką białą kokardę. Tak ubrana i uczesana poszłam ze święconką. Ula z Elą też były wystrojone. Każda miała inny kolor sukienki. Czułyśmy, że dzieje się coś ważnego. A ty, Franiu, co? Pójdziesz w starej kurtce... – Pokiwałam głową.

– Na szczęście babcia zadbała o piękny koszyczek dla ciebie. – Wręczyłam wnuczkowi jego maleńką święconkę. Cieszył się i zaglądał do środka.

Święconka była pyszna

– Zamiast się tu na nas boczyć, lepiej opowiedz Frankowi, jak zjadłaś swoje święcone. – Zaśmiała się Monika, zamykając za nami drzwi. Uśmiechnęłam się.

Co prawda, ja tego zdarzenia nie pamiętam, bo miałam wtedy może z pięć lat, ale mama co roku w Wielkanoc opowiadała tę anegdotę. Każdej z nas zrobiła święconkę i wysłała do kościoła. Urszula i jej koleżanki miały nas pilnować. Oczywiście dziewczyny zajęły się sobą.

Moja młodsza siostra poszła pod ołtarz, a ja usiadłam na schodach kościoła i zabrałam się za jedzenie. Przecież uwielbiałam kiełbaskę z chlebkiem. Potem obrałam sobie jajko ze skorupki, a na koniec pochłonęłam słodkiego baranka z cukru. Wszystko to obserwowała jedna z ciotek i oczywiście opowiedziała mamusi podczas świątecznego spotkania. Mama śmiała się zawsze na wspomnienie mojego powrotu z kościoła. Ula z Elą dumnie niosły swoje koszyczki, a ja machałam pustym w górę i w dół, omal nie zgubiłam koronkowej serwetki.

Franek widocznie wdał się we mnie, bo już w kościele chwycił za kiełbasę. Na nic zdały się moje protesty, pałaszował ją z takim apetytem, że aż miło było patrzeć. – Niech sobie je – powiedział proboszcz, który przechodził z kropidłem i nieco mocniej skropił nas wodą święconą.

Przepięknie wtedy było...

W sobotę wieczorem, idąc do kościoła na rezurekcję, znowu przypomniałam sobie święta w Miedziance. Wtedy najważniejsza msza w roku odbywała się w niedzielę o wschodzie słońca. Pamiętam różowe niebo, procesję wokół kościoła, zapach kadzidła i bicie dzwonków. Po mszy wracaliśmy do domu, mama przygotowywała śniadanie i z siostrami urządzałyśmy wojnę na najtwardsze jajo. Potem szłam z tatą karmić króliki. Zawsze miałam jakiegoś ulubieńca, któremu przynosiłam najdelikatniejsze listki mlecza.

Przypomniał mi się też smak tamtych ciast. Wielkanocna baba, którą piekła mama w węglowej kuchni, nie miała sobie równych. – Nad czym tak dumasz? – zapytał mąż, gdy wracaliśmy do domu z kościoła. – W głowie mam ciągle święta z dawnych lat. Tak mnie jakoś naszło w tym roku.

Wspominam i wspominam czasy mojego dzieciństwa. Pięknie wtedy było... Naprawdę świątecznie. – A teraz? – Teraz jest inaczej. Ale najważniejsze, że jesteśmy razem, że dzieci przyjechały, że świętują z nami Zmartwychwstanie Pana. To nasze największe szczęście.

Czytaj więcej