"Mam pozytywny wynik testu na chorobę weneryczną, choć nigdy nie zdradziłam męża. On mnie też nie zdradził..."
Byłam załamana, kiedy w szpitalu poznałam wyniki testu na WR.
Fot. 123RF

"Mam pozytywny wynik testu na chorobę weneryczną, choć nigdy nie zdradziłam męża. On mnie też nie zdradził..."

"Kilka miesięcy temu rozdrapałam sobie wyprysk na brodzie. Wkrótce ranka zamieniła się w okropnego czyraka, a broda napuchła mi do rozmiaru pomarańczy. Trafiłam do szpitala, gdzie usłyszałam szokującą diagnozę..." Alicja, 32 lata.

Kiedy moja broda spuchła już tak, że nie mogłam mówić, poszłam do dermatologa.
– To paskudne zakażenie, konieczna jest dożylna kuracja antybiotykowa. Muszę skierować panią do szpitala – usłyszałam. Byłam przerażona. Równie przestraszony mąż odwiózł mnie na oddział dermatologiczny.

Szokujący wynik testu WR

Pani doktor przeprowadziła ze mną wywiad lekarski.
– Który raz jest pani w szpitalu? Na jakie choroby pani chorowała? Czy jest pani na coś uczulona? Bierze pani jakieś leki? – zasypała mnie pytaniami.
Odpowiadałam szczerze jak na spowiedzi. Przez dwa następne dni ciągano mnie na różne badania, ale poza tym wylegiwałam się w łóżku. Doszłam nawet do wniosku, że tutaj można nieźle wypocząć... Wreszcie wezwano mnie do gabinetu lekarskiego.
– Dzisiaj ponownie pobraliśmy pani krew do badania – zaczęła pani doktor – bo okazało się, że... – tu spojrzała na mnie bardzo uważnie – miała pani pozytywny wynik badania na WR... Zatem muszę panią spytać, czy chorowała pani bądź choruje na chorobę weneryczną?
Oblał mnie zimny pot.
– Nie, nigdy... – wyszeptałam i zaczerwieniłam się.
– Bo wie pani – lekarka nie spuszczała ze mnie wzroku. – Niektórzy pacjenci ukrywają pewne informacje...
– Ależ skąd... Jestem zaskoczona... Zresztą nie mogłabym... – jąkałam przerażona.
– Nie miała pani żadnych ranek w okolicach intymnych? A może jakąś czerwoną wysypkę na skórze? Pokręciłam głową.
– No, to nie wiem... Być może wynik badania był błędny...
– Na pewno – odparłam.
– Cóż – westchnęła. – Wysłaliśmy pani krew do specjalistycznego laboratorium. Teraz czekamy na wyniki. Ale skoro pani na nic nie chorowała – podkreśliła – pewnie wszystko się wyjaśni. Tylko proszę nic nie mówić innym pacjentom... – ostrzegła.

Czy mąż mnie zdradził?

Jak w amoku wyszłam z gabinetu i wróciłam na swoją salę. „Oni się pomylili! Na pewno!”, powtarzałam sobie w myślach. Sięgnęłam po komórkę i wysłałam sms-a do męża: „Mam pozytywny wynik na WR. Podejrzewają u mnie kiłę”. Od razu zadzwonił mój telefon.
– Co ty opowiadasz? – usłyszałam przerażony głos Jacka. – Jaka kiła?
– No... napisałam ci przecież! – szepnęłam, zerkając na panie z mojego pokoju. – Porozmawiamy, jak przyjedziesz...
– Dobra! – westchnął.
Osunęłam się na łóżko i zaczęłam snuć domysły, jak mogłam się zarazić. „W publicznej toalecie...”, stwierdziłam. „Ale przecież to jest choroba przenoszona głównie drogą płciową...”, uświadomiłam sobie. „No tak, nic dziwnego, że lekarka tak ze mną rozmawiała...”, zaśmiałam się gorzko.
Z Jackiem byliśmy małżeństwem od ośmiu lat, a od dziesięciu nie miałam żadnego innego partnera. „No tak! Ja nie miałam, ale mój mąż...”, dotarło do mnie nagle. „Nie, to niemożliwe!”, wmawiałam sobie. „Jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, nigdy nie miałam podstaw, żeby podejrzewać Jacka o zdradę”, myślałam. „Zresztą, on nie miałby nawet na to czasu!”, stwierdziłam. „Pracuje do późna, w zespole ma samych facetów...”, odetchnęłam. „No tak, ale dwa miesiące temu wyjechałam na tydzień do rodziców, a Jacek został sam w domu...”, przypomniałam sobie. „A miesiąc temu był sam na imprezie firmowej. Wrócił dopiero nad ranem...”, przeraziłam się. „Ludzie, co ja robię?!”, uświadomiłam sobie nagle. „Jak mogą przychodzić mi do głowy takie myśli?! Przecież to jest mój mąż, kocham go i ufam mu... No, ale pewnie on myśli o mnie teraz tak samo!”

Podejrzenia

Szybko wklepałam kolejnego sms-a: „Idź sobie zrobić to badanie. Jeśli ja jestem chora, ty też!” „Pójdę po pracy”, odpisał.
– Wyniki będą w poniedziałek – oznajmił po przyjeździe – więc nie martw się na zapas.
– Łatwo ci mówić – wybuchnęłam. – Wiesz, jak oni tutaj na mnie patrzą? Jakbym była jakąś puszczalską – rozpłakałam się.
– No, już już – Jacek gładził mnie po głowie. – Nie płacz.
Chciałam spojrzeć mu w oczy, ale unikał mojego wzroku.
– Jacek! Przyznaj się – szlochałam. – Ty też tak myślisz!
– Coś ty! – żachnął się jakoś nienaturalnie – Chociaż... kto wie, z kim ty się zadajesz w pracy... – zażartował.
– A więc ty też! – wpadłam w histerię. Zapomniałam, że kilka godzin wcześniej sama posądzałam męża o zdradę.
– Przestań – Jacek chwycił mnie za ręce. – Spójrz na mnie! Nie myślę tak, ja wierzę, że nie mogłaś mnie zdradzić! Ja ciebie nie zdradziłem, więc ty mnie też nie, prawda? Pokiwałam głową.
– No, więc uspokój się, malutka – przytulił mnie. – Już dobrze.

To jakiś obłęd

Na drugi dzień, po obchodzie, zaczepiłam lekarkę, z którą rozmawiałam dzień wcześniej.
– Pani doktor, kiedy będą moje wyniki? – spytałam.
– Nie wiem – rozłożyła ręce.
– A mąż robił sobie badanie? – zagadnęła.
– Tak – przyznałam. – Ale wyniki będą w poniedziałek...
– No to musi się pani uzbroić w cierpliwość – powiedziała i odwróciła się na pięcie.
To był najgorszy weekend w moim życiu. Nie mogłam się na niczym skupić, bo myślami ciągle wracałam do mojej rzekomej choroby wenerycznej. Zadręczałam się, mąż mnie uspokajał, wtedy ja zaczynałam płakać, a on mnie do siebie przytulał. I tak w kółko. W niedzielę rano pielęgniarka robiąca mi zastrzyk starała się mnie „pocieszyć”:
– Niech się pani nie martwi – powiedziała, kiedy leżałam na kozetce. – Ten antybiotyk, który pani dostaje, działa też na kiłę... I niech się pani cieszy – ciągnęła – że wykryli u pani tę chorobę... Nawet sobie pani nie zdaje sprawy, jakie są konsekwencje nieleczonej kiły! A nie daj Boże, żeby pani w ciążę zaszła w czasie choroby! Urodziłaby pani upośledzone dziecko. Aż strach pomyśleć!
– Wie pani – zaczęłam nieśmiało – to niemożliwe, żebym była chora. To musi być błąd...
– Tak, wszyscy tak mówią – westchnęła. – A potem się okazuje, że kręcą...
– Ja jestem od ośmiu lat mężatką – próbowałam się bronić. Pielęgniarka uśmiechnęła się.
– I co, żadnej zdrady nie było? – nie dowierzała.
– Nie! – powiedziałam. Czułam, że mi nie wierzy. „Boże, to jakiś obłęd!”, pomyślałam tylko. „Ciekawe, jakie będą mieli miny, kiedy okaże się, że jestem zdrowa...”

Mąż był... czysty

W poniedziałek do szpitala wpadł Jacek. Zamachał mi przed oczami jakąś kartką.
– No, możesz przestać się martwić! – uściskał mnie. – Jestem zdrowy, więc ty też... Natychmiast pokazałam wynik ordynatorowi.
– Dziwne... – potrząsnął głową. – Ale to znaczy, że jestem zdrowa, prawda? – drążyłam.
– Nie, to znaczy, że nie zaraziła się pani od męża... – odparł.
– To niemożliwe! – starałam się nie podnosić głosu. – No chyba, że w publicznej toalecie.
Tu wchodzi w grę tylko kontakt seksualny, proszę pani! – zawiesił głos. – Proszę pamiętać, że nas obowiązuje tajemnica lekarska, więc wszystko, co pani powie, zostanie między nami... – spojrzał wyczekująco. Nie miałam sił się bronić. Łzy same napłynęły mi do oczu.
– No cóż – lekarz postanowił zakończyć rozmowę. – W każdym razie musimy poczekać na specjalistyczne wyniki...
– Jak długo? – spytałam.
– Kilka, kilkanaście dni... Wróciłam do sali. Euforia znowu zamieniła się w rozpacz. We wtorek zostałam wezwana do ordynatora.
– Nie ma sensu trzymać pani tutaj dłużej. Wypisujemy panią, ale dopóki nie dostaniemy wyników, musi pani profilaktycznie brać antybiotyki. Proszę absolutnie powstrzymywać się od kontaktów seksualnych – podkreślił. – A za dziesięć dni proszę do nas zadzwonić, wszystko będzie już wiadomo.

Zaskoczenie i wielka ulga

Przez następne dni zadręczałam się złymi myślami, a kiedy nadszedł wyznaczony dzień, zadzwoniłam do szpitala.
– A tak, już są te wyniki – skojarzyła moje nazwisko lekarka. – Jest pani zdrowa!
– Uff – westchnęłam. – Więc jednak zaszła pomyłka?
– Nie, są osoby, które zawsze mają pozytywne wyniki badań na WR. W ich krwi są przeciwciała, chociaż nigdy nie zetknęli się z chorobą – wyjaśniła. – Proszę przyjechać do nas po karteczkę z informacją, że jest pani zdrowa. Dzięki temu uniknie pani nieprzyjemności. Uśmiechnęłam się gorzko.
– To się trochę pani nadenerwowała, prawda?... – dodała życzliwym tonem kobieta.
– Trochę tak – potwierdziłam.
– Proszę już nie brać antybiotyków – dodała. – I może pani prowadzić normalny tryb życia. Odłożyłam słuchawkę. Nie powiem, że mi ulżyło...

 

Czytaj więcej