"Perły to łzy aniołów – przynoszą każdemu to, na co sobie zasłużył..."
Fot. 123rf.com

"Perły to łzy aniołów – przynoszą każdemu to, na co sobie zasłużył..."

"Wróciłam do pustego mieszkania. A potem siedziałam w koronkowej sukience przy stole, a z moich oczu płynęły łzy lśniące jak perły. Czułam się tak, jakby moje życie właśnie się kończyło. Czy to ten naszyjnik z pereł przyniósł mi pecha?

Ten niezwykły naszyjnik z pereł podarowała mi pani Maria...
 – Weź je sobie – powiedziała któregoś dnia, a ja z wrażenia zaniemówiłam. Bo po pierwsze pani Maria nakryła mnie, jak przymierzam przed wielkim lustrem w sypialni jej biżuterię, a po drugie...
– Ale jak to? – wyjąkałam, zdejmując z szyi sznur opalizujących pereł. – Nie mogę... One muszą być bardzo cenne!
– Z pewnością są cenne, ale tylko dla kogoś, kto będzie je nosił. A gdzie ja mogę włożyć perły? Na własny pogrzeb? – prychnęła z wdziękiem, biorąc łyk herbatki. – Zresztą są jak stworzone dla ciebie... – westchnęła, przyglądając mi się z nieodgadnioną miną.
– W takim razie dziękuję – odparłam, patrząc na panią Marię z wdzięcznością.
Bo przecież kim ja dla niej byłam? Opiekunką? Osobą do towarzystwa umilającą jej ostatnie dni?

Pani Maria była dla mnie bardzo miła

Zaczęło się od tego, że wynajęła mi pokój w swoim mieszkaniu w starej kamienicy. Zakochałam się w nim od razu. Było przepiękne, wypełnione starymi meblami i bibelotami, z kominkiem i wielką biblioteką.
– Mieszkam tu sama – stwierdziła starsza pani, oprowadzając mnie po kolejnych pokojach. – Przyda mi się towarzystwo. I nie, nie musisz nic płacić, dziecinko – wyprzedziła moje pytanie. – Wystarczy, że czasem mi pomożesz albo wypijesz ze mną herbatkę – stwierdziła.
Tego się nie spodziewałam. Ale nie cierpiałam na nadmiar gotówki, a poza tym potrzebowałam cichej przystani, gdzie będę mogła napisać pracę magisterską. Z radością przyjęłam takie warunki.

Przyjaciółka mnie ostrzegała

– Ty chyba oszalałaś! Oddaj je. Natychmiast, najlepiej jeszcze dzisiaj – stwierdziła Gośka, moja najlepsza przyjaciółka i koleżanka z roku jednocześnie. – Perły przynoszą pecha. A już takie, które kobieta daje kobiecie, są szczególnie niebezpieczne, bo wróżą niepowodzenie w miłości – rzuciła znacząco.
No tak, i bez tych pereł moje życie uczuciowe nie przypominało sielanki. Marcin, chłopak, w którym byłam beznadziejnie zakochana, zwodził mnie przez całe studia. Tworzyliśmy taki związek, nie-związek. Niby byliśmy parą, ale kiedy należało się zadeklarować, mój ukochany tchórzył. Jak wtedy, kiedy zaproponowałam, żebyśmy w końcu zamieszkali razem.
– Ale wiesz, moja matka dostałaby zawału – stwierdził. – A przecież to ona finansuje moje studia i w ogóle...
Dlatego trafiłam do pani Marii... Ale i tak nie zamierzałam wierzyć w te bzdury o złowieszczym wpływie biżuterii na moje życie uczuciowe. Bez przesady!
– Jak sobie chcesz. – Wzruszyła ramionami Gosia. – Ale wspomnisz jeszcze moje słowa...
Niby nie przejmowałam się rewelacjami wyczytanymi przez Gośkę w jednym z tysiąca poradników ezoterycznych, które namiętnie studiowała, a jednak...

Wszystko zaczęło się psuć...

Najpierw posypały się drobiazgi. Na przykład wysiadł system w nowym laptopie, który dostałam od ojca, żebym mogła bez problemów napisać pracę magisterską, i straciłam wszystko, co napisałam przez ostatni miesiąc... Uciekały mi tramwaje, zgubiłam portfel, a ludzie wokół mnie wydawali się jacyś nieprzychylnie nastawieni. Miałam wrażenie, że nawet Marcin nagle zaczął mnie unikać.
– Zarobiony jestem. Sama wiesz, termin obrony się zbliża – tłumaczył.
A jednak... Było coś w sposobie, w jaki to mówił, w jego ucieczce wzrokiem w bok, co budziło we mnie niezrozumiały niepokój...
– To wszystko autosugestia, kochanie – śmiała się pani Maria, kiedy jej się skarżyłam. – Świat daje nam to, czego od niego oczekujemy – dodała z westchnieniem.
A potem przyśnił mi się ten sen. W moim pokoju przy stole siedziała dziewczyna. Patrzyła gdzieś w ciemność za oknem, a gdy odwróciła głowę w moją stronę, zobaczyłam jej smutne oczy, z których spływały... lśniące jak łzy perły.

Nie wierzyłam w to, co widzę

– Wyglądasz oszałamiająco! – zawołała pani Maria, gdy wyszłam z pokoju w białej koronkowej sukience i perłach na szyi. – Ach, jaka jesteś młoda i piękna... To będzie twój wieczór! – westchnęła.
Mój wieczór, czyli wielka feta organizowana z okazji zakończenia studiów. Koniec pewnego etapu w życiu. I rozpoczęcie nowego. Liczyłam na to, że choćby z tej okazji Marcin w końcu jakoś się określi...
– Mam nadzieję – odparłam z uśmiechem.
– Cokolwiek się nie stanie, to będzie twój wieczór – powtórzyła staruszka z naciskiem.
Niestety, nie miała racji... Ten wieczór okazał się katastrofą. Marcin spędził ze mną jakieś dziesięć minut, pochwalił sukienkę, przyniósł kieliszek wina i... zniknął. Stałam samotnie pod ścianą, patrząc na tańczące na parkiecie pary i pijąc wino. Potem postanowiłam poszukać Gośki... Znalazłam ją. Była w parku za restauracją, w której odbywała się impreza. Oparta o drzewo całowała się namiętnie z... Marcinem. Moim Marcinem!
– Yyy... To nie tak, jak myślisz – zaczęła się tłumaczyć, kiedy mnie zauważyła. – To znaczy, ja nie chciałam...
– Jak długo to trwa? Jak długo mnie oszukujecie? I kiedy zamierzaliście mi powiedzieć?! – krzyknęłam.
Uciekłam stamtąd. A kiedy biegłam, czułam, jak białe perły palą moją skórę. Chciałam umrzeć, zniknąć... A jednak nie było mi dane.

Wydawało mi się, że znamy się od dawna

To wszystko przypominało zły sen. Najpierw zobaczyłam światła karetki, która stała pod naszą kamienicą. Potem tłumek sąsiadów, którzy patrzyli, jak sanitariusze wynoszą panią Marię...
– Zasłabła na schodach – opowiadała mi sąsiadka. – Straciła przytomność. Nic dziwnego, miała już swoje lata...
Pojechałam do szpitala. Niestety, było za późno. Staruszka zmarła, nie odzyskawszy przytomności. Wróciłam do pustego mieszkania. A potem siedziałam w  koronkowej sukience przy stole, a z moich oczu płynęły łzy lśniące jak perły... Czułam się tak, jakby moje życie właśnie się skończyło.
Na pogrzeb przyszli sąsiedzi. I wnuk pani Marii, jedyny członek rodziny, do którego udało mi się dotrzeć. Stałam nad grobem w czarnej sukience ozdobionej sznurem białych, opalizujących pereł.
– Nie wiem, jak to możliwe, ale ma pani oczy mojej babci – powiedział mężczyzna, kiedy po ceremonii wróciliśmy do mieszkania. Spojrzałam w jego twarz i... wydawało mi się, że znamy się od dawna. Uśmiechnęłam się, a on chwycił moją rękę... Tej nocy przyśniła mi się pani Maria.
– Coś się kończy, coś się zaczyna – powiedziała. – I pamiętaj, kochanie. Perły to łzy aniołów, przynoszą każdemu to, na co sobie zasłużył... 

Czytaj więcej