"Chciałam spokojnie wrócić do domu. Nie uszłam zbyt daleko, gdy usłyszałam za sobą kroki..."
Byłam seksownie ubrana, sporo wypiłam, a potem wracałam sama do domu...
Fot. 123RF

"Chciałam spokojnie wrócić do domu. Nie uszłam zbyt daleko, gdy usłyszałam za sobą kroki..."

"Tamtego wieczoru chciałam wyglądać wyjątkowo: włożyłam krótką skórzaną spódniczkę, wysokie szpilki, pomalowałam usta i poszłam do klubu. Gdybym tylko wiedziała, co się później wydarzy, nie wypiłabym ani grama alkoholu..." Ewa, 28 lat

Szpilki dziesiątki, skórzana mini i jeszcze czerwona szminka – tym razem nie miałam najmniejszej ochoty ukrywać ani grama swojej urody. Szłam na wieczór panieński przyjaciółki i odstawiłam się jak nigdy!

Mama zawsze mnie ostrzegała, by nie kusić strojem

Spódnicę sięgającą ledwie za majtki kupiłam właśnie na tę okazję. W końcu raz się żyje! Sama całkiem niedługo miałam wyjść za mąż, więc ten panieński był jakby wstępem do mojego i początkiem końca pewnej epoki... Jeszcze nie wiedziałam jakiej... Bywałam konserwatywna, jeśli chodzi o strój. Mama zawsze mi powtarzała, żebym ubierała się „przyzwoicie”, a babcia miała na tym tle prawdziwą obsesję.
– Nie wolno kusić – powtarzała. – To grzech. Nie możesz wystawiać się na te pożądliwe spojrzenia!
Niby nie przejmowałam się tym, ale przez lata chodziłam pozasłaniana, jakbym mieszkała w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Dopiero koleżanki z pracy trochę to odkręciły.
– To nie grzech mieć nogi! To nie grzech mieć piersi! Pomaluj się, kup sobie jakąś normalną kieckę – przekonywała jedna z drugą.
Od tego czasu znacząco zmieniłam swoją garderobę i stałam się też inną kobietą. W nowej odsłonie wyglądałam szałowo! Zauważali mnie mężczyźni. A właściwie jeden z nich – Marcin. Zakochałam się w nim do szaleństwa i niedawno się zaręczyliśmy. Między innymi dlatego ubrałam się tak seksownie na panieński Karoliny. Póki jeszcze nie byłam „stateczną mężatką”, chciałam poeksperymentować.

Wieczór zapowiadał się bosko

Mój nowy wizerunek spotkał się zarówno z aprobatą Marcina, który odprowadził mnie do stolika dziewczyn i taktownie zniknął, jak i z ciepłym przyjęciem przyjaciółek.
– Piękna jesteś, Ewa – stwierdziły jednogłośnie. – Moja babka by powiedziała, że wyglądam jak dziwka.
– A ja bym powiedziała, że wyglądasz jak modelka z okładki „Elle”. Tylko że one są po Photoshopie, a ty jesteś naturalna – powiedziała ciepło przyszła panna młoda.
– Ech... Kocham was, dziewczyny! – wyznałam znad drinka.

Gdybym tylko wiedziała...

A potem wypiłam naprawdę sporo alkoholu. Gdybym tylko wiedziała, co się wydarzy tego wieczoru, nie wypiłabym ani grama. No i nie założyłabym tamtych szpilek ani tej kusej spódniczki... Zaczęło się od tego, że Karola zgubiła portfel. Wyciągnęłam wtedy kilka banknotów, mówiąc, żeby przyjęła to na poczet prezentu. Potem Agnieszka zaczęła wymiotować, a mnie jakieś mroczki latały przed oczami. W zamieszaniu nie zorientowałam się, że zostałam wsadzona do taksówki i dopiero w połowie drogi zrozumiałam, że nie jestem w klubie, tylko w samochodzie. A przecież Marcin miał mnie odebrać! Gdy zorientowałam się, że telefon jest rozładowany, zajrzałam do pustego portfela. W geście hojności dałam Karolinie wszystkie pieniądze. A karta bankomatowa została w drugiej torebce – tej zwykłej, a nie tej, którą wzięłam, bo pasowała do butów...
– Muszę się panu przyznać, że nie mam pieniędzy, przepraszam – powiedziałam taksówkarzowi. Z torebki wytrzepałam jeszcze jakieś monety, było tego razem może z dwadzieścia złotych. – Mam tylko tyle – powiedziałam ze skruchą. Kierowca spojrzał na mnie z politowaniem.
– No dobrze – stwierdził. Dałam mu tyle, ile miałam, i wysiadłam tam, gdzie aktualnie byliśmy. Ruszyłam przed siebie. W oddali majaczyła wiata przystanku autobusowego. „A więc będę musiała poczekać na nocny”, przebiegło mi przez myśl.

I wtedy stało się 

Nie uszłam zbyt daleko, gdy za sobą usłyszałam jakieś kroki. Czegoś takiego bałam się od dawna – ciemna uliczka, podpita kobieta i żadnych ludzi wkoło. Serce podskoczyło mi do gardła. Intuicja mówiła: bierz nogi za pas! Ale ja ledwo szłam w moich błyszczących szpilkach, a i tak pewnie poruszałam się slalomem. Kroki przyspieszały. „Nic się nie stanie, wszystko jest w porządku, to tylko ktoś wyszedł wyprowadzić psa”, pocieszałam samą siebie. Ale stało się. Po krótkiej chwili kroki były już za mną, jakieś ręce pochwyciły mnie i rzuciły na murek po drugiej stronie chodnika. Zostałam zaatakowana, a w tej ciemności nawet nie widziałam przez kogo. Za niskim murkiem rozciągał się jakiś park. Po drugiej stronie ulicy majaczyły ciemne okna kamienic. Nigdzie żadnego światła ani nocnego sklepu. Ani nawet żadnego zataczającego się na ulicy pijaka! Poczułam się całkiem sama i malutka w konfrontacji ze światem. Gaz został w drugiej torebce – wraz z kartą płatniczą.
– Niezła kiecka – usłyszałam.
– Co ty robisz? – powiedziałam ku własnemu zdziwieniu w miarę spokojnym tonem. Przestałam się też szarpać i jego uścisk jakby zelżał.
– A jak myślisz? – napastnik dotknął mojego uda, a potem włożył mi rękę pod spódnicę. Zareagowałam, nim zdążyłam pomyśleć. Może zdecydował o tym trening, jaki przeszłam z trójką starszych braci, którzy uwielbiali mocować się z młodszą siostrą, ale tylko po to, „żeby umiała się obronić”? Być może, gdybym nie wypiła tak dużo, nie odważyłabym się postawić temu facetowi, ale teraz po prostu to zrobiłam! Kopnęłam go w krocze i potem błyskawicznie się wyrwałam. Miałam lekką przewagę, zrzuciłam buty i biegłam, nie oglądając się za siebie. Po kilku chwilach zza moich pleców wyjechał nocny autobus, był jasno oświetlony i pełen ludzi. Drzwi otworzyły się przed moim nosem. Od razu do niego wskoczyłam. Nikt oprócz mnie nie wbiegł do autobusu, więc odetchnęłam.
– Nieźle zabalowałaś – powiedział jakiś podpity chłopak, patrząc na moje stopy w podartych rajstopach. Szpilki zostały na ulicy. Bardzo dobrze, nie miałam ochoty ich już nigdy zakładać. W autobusie wypatrzyłam kobietę, która mieszkała na moim osiedlu. Razem z nią szłam do swojego bloku.

Myślałam, że to moja wina

Gdy w końcu po cichu wślizgnęłam się do własnego łóżka, w którym spał Marcin, wybuchnęłam płaczem. Wszystko potoczyło się tak błyskawicznie i ostatecznie straciłam jedynie buty. A gdyby stało się inaczej? Gdyby tamten facet był silny? Albo gdyby mnie dogonił? Nawet nie wiem, czy za mną biegł, może nie... Ale ten jego alkoholowy oddech jeszcze czułam. Chciało mi się wymiotować. „Niezła kiecka...”. Tuliłam się do Marcina i chlipałam. Spał wystarczająco twardo, żebym nie musiała mu nic tłumaczyć. Było mi wstyd. Wiedziałam, że sama jestem sobie winna – pijana, wyzywająco ubrana, w nocy, w ciemnej uliczce. Czego ja się w ogóle spodziewałam? Następnego dnia połowę moich rzeczy wyjęłam z szafy i zapakowałam do worka.
– Co robisz? – zapytał Marcin.
– A... małą zmianę. Znudziły mi się już te dziwkarskie ciuchy.
– Jakie? – zdziwił się on.
– No, te... – pokazałam mu. Spojrzał na nieszczęsną spódnicę ze skóry. W tamtej chwili jej wręcz nienawidziłam.
– Dopiero co ją kupiłaś. Tak bardzo chciałaś ją mieć, a teraz wyrzucasz?
– To chyba jednak nie jest mój styl – powiedziałam zdenerwowana.
– Wczoraj wyglądałaś w niej pięknie – zauważył. – Ale jak chcesz – wzruszył ramionami. – Dla mnie zawsze jesteś piękna. Nawet w worku po ziemniakach. Powiedział tak, a ja miałam ochotę zakryć sobie włosami twarz i założyć na siebie właśnie taki worek. Ponieważ tamtej nocy ostatecznie „nic się nie stało”, postanowiłam całą tę historię zachować dla siebie.

Lęk zaczął się nasilać

Sądziłam także, że strach, który czułam, przejdzie. Przecież nic się nie stało. Uciekłam. Jedynie zgubiłam buty. Ale nie. Mój lęk zaczął się nasilać. Marcin myślał, że stresuje mnie zbliżający się termin ślubu. Przytaknęłam. Ale dziewczyny w pracy zauważyły, że zaczynam się zmieniać.
– A ty znów wróciłaś do stylu ubierania „na katechetkę”? – zaśmiała się jedna, gdy przyszłam do pracy w trampkach i spodniach z epoki „oby nikt nie zauważył, że mam nogi”.
– E... nie. Ale ile można chodzić w szpilach? – skłamałam na poczekaniu.
– W spodniach czuję się bardziej swobodnie. – A może już poczułaś, że ślub za pasem, i nie musisz się więcej dla Marcina stroić? – żartowała druga, ale mnie to jakoś zabolało.
– Dla niego nie muszę. Jemu się i tak podobam – odcięłam się i zrobiłam złą minę.
– Spokojnie, nie miałam nic złego na myśli... – przeprosiła mnie. Ale ja patrzyłam na nią z niechęcią. Ona mnie nie rozumiała, żartowała sobie, a ja tylko cudem uniknęłam tragedii i za nic nie chciałam się znowu narażać na atak. W końcu zrozumiałam gadanie mojej babci o „pożądliwych spojrzeniach”. Może znała to z doświadczenia? Boże, czy to mogła być prawda, że i ją ktoś napadł? To dlatego pragnęła mnie ustrzec? Ach, tak bym chciała, żeby mnie teraz przytuliła! Wsparciem był jednak Marcin. Kochany.

Powiedziałam Marcinowi prawdę

– Co się z tobą dzieje? Chodzisz ostatnio taka przygnębiona. A może... – urwał w pół zdania.
– Może co?
– A może ty nie chcesz tego ślubu... – powiedział, robiąc pokerową minę.
– Chcę! Jasne, że chcę! Po prostu... Mam zmartwienie – przyznałam.
– Co cię trapi, powiedz mi – pogłaskał mnie po głowie i przytulił, całując w skroń.
– Och, głupstwo. I nie chcę o tym mówić. Wtedy Marcin spojrzał mi głęboko w oczy.
– Ewuś – powiedział. – Mamy się pobrać. Jesteś najbliższą mi osobą na świecie. Chcę wiedzieć. Szybko, mów jak na spowiedzi – rzucił, a ja poczułam się taka bezpieczna w jego ramionach, taka kochana, że powiedziałam mu w końcu prawdę. Obwiniając się o to, ile wypiłam, jak się ubrałam i konkludując, że to była moja wina.
– Ty myślisz, że to twoja wina? – spytał Marcin zszokowany. – Przecież mogłaś iść tam nago, a ten człowiek nie miał prawa tknąć cię palcem. Nie obwiniaj się! – powiedział. – Tak mi przykro, że cię to spotkało. Ale byłaś dzielna! Umiałaś się obronić, uciekłaś mu.

Nie osądził mnie, dał wsparcie

Patrzyłam na niego ze zdziwieniem. Gdybym tę samą historię powiedziała mojej mamie, pewnie by ze sto razy powtórzyła, że jestem sama sobie winna. Że go sprowokowałam. Że ubrałam się jak dziwka, to i co się dziwić. To pewnie dlatego nie powiedziałam o tym wydarzeniu ani jej, ani nikomu. Bałam się, że pod moim adresem polecą zarzuty. A ja przecież tylko chciałam spokojnie wrócić do domu!
– Och, Marcin – rzuciłam mu się w ramiona. A on mnie przytulał. Głaskał, uspokajał, mówił do mnie jak do dziecka. A ja płakałam, zwierzałam mu się, opowiadałam, jak się bałam, jak uciekłam, jak płakałam tamtej nocy. I że ciągle prześladuje mnie ta myśl, że kiedyś, idąc inną ulicą, znów zostanę napadnięta.
– Jesteś bezpieczna. A teraz, jeśli chcesz, to ja cię będę eskortował. Nie odstąpię cię na krok, jeśli ci to pomoże – zaoferował się.

Nie zrobiłam nic złego!

Boże, co za ulga, że mnie nie osądził. Dlaczego ja tak bardzo bałam się przyznać do tego, co się wtedy stało? A kilka dni później zobaczyłam w internecie zdjęcie brodatego mężczyzny, ubranego w koszulę i... skórzaną mini, prawie taką jak moja. Podpis na zdjęciu był następujący: „Jeśli kobieta, zakładając spódniczkę, prosi się o gwałt, to ja też o to proszę”. Potem zobaczyłam następne podobne zdjęcie, i następne, i następne... Każdy z mężczyzn ze zdjęć miał na sobie jakąś spódnicę, sukienkę, miniówkę... Dopiero te fotografie ostatecznie zabiły we mnie to przekonanie, które tak długo w sobie nosiłam – że „mini jest zaproszeniem do gwałtu”. Dopiero wtedy odetchnęłam z ulgą. Nie zrobiłam nic złego. Po prostu chciałam ładnie wyglądać. Po prostu się upiłam. Picie alkoholu nie jest przestępstwem. Gwałt jest. Szkoda, że te proste prawdy odkryłam dopiero jako dorosła kobieta. Ale chyba lepiej późno niż wcale. 

Czytaj więcej