"Przez nieuwagę zniszczyłam dwie rodziny. Nie tłumaczyłam się, nie broniłam..."
Fot. 123rf.com

"Przez nieuwagę zniszczyłam dwie rodziny. Nie tłumaczyłam się, nie broniłam..."

"Olek zauważył kotka i pobiegł w jego kierunku. Nie zdążyłam zareagować. Chwilę później rozległ się pisk hamującego auta i złowieszczy dźwięk uderzenia. Przerażona pognałam przed siebie..."  Justyna, 29 lat

Przez moment wydawało mi się, że zauważyłam mamę Olka w tłumie ludzi robiących zakupy w hipermarkecie przy galerii handlowej, ale nie byłam pewna, czy to ona. Przygarbiona, ze wzrokiem wbitym w podłogę, nie przypominała tej samej kobiety, pewnej siebie, wręcz aroganckiej, która trzy lata wcześniej patrzyła na mnie z nieukrywaną wrogością i pogardą. Nigdy nie zapomnę słów, które do mnie skierowała:
– Zniszczę cię, nie znajdziesz w tym mieście pracy! Popamiętasz mnie za to, co nam zrobiłaś!
Ale rozumiałam ją. Sama wówczas doszłam do wniosku, że nie mam nic na swoją obronę, i całą winę wzięłam na siebie. Mogłam zasłaniać się różnymi faktami, z powodu których nie powinnam być tak srogo ukarana. Nie zrobiłam tego, bo miałam potworne wyrzuty sumienia, że przeze mnie cierpi trzyletni chłopczyk... 

Bardzo lubiłam swoją pracę przedszkolanki

Lubiłam swoją pracę w przedszkolu. Zarabiałam niewiele, ale edukacja maluchów przynosiła mi satysfakcję i radość.
– Pani Justynko, pójdziemy na plac zabaw? – wypytywały mnie dzieciaki od samego rana.
Jesień była wyjątkowo brzydka i deszczowa, ale tamtego dnia nagle się przejaśniło i wyszło słońce.
– Kochana, skoczę jeszcze do toalety – odezwała się Mariola, moja współpracownica.
– Spokojnie, dam sobie radę – odparłam.

Przedszkole było położone przy bocznej, mało ruchliwej ulicy, zwykle panowały tam spokój i cisza. Najczęściej przerywały ją tylko radosne piski naszych dzieciaków, kiedy wychodziliśmy na dwór. Tak było i tym razem. Maluchy już tłoczyły się na schodach. Trwał właśnie kompleksowy remont, w ramach którego robotnicy naprawiali przestarzałe ogrodzenie terenu wokół przedszkola. Ale nie zauważyłam żadnego z nich. „Chyba poszli na przerwę śniadaniową”, pomyślałam.

Jeden moment obrócił moje życie do góry nogami

Dzieciaki zaczęły rozchodzić się we wszystkich kierunkach. To trwało zaledwie kilkanaście sekund, może minutę. Nagle usłyszałam radosny okrzyk jednego z chłopców:
– O, kotek, jaki milusi! Kątem oka spostrzegłam, że maluch wybiega na ulicę przez częściowo rozebrane ogrodzenie.
Chwilę później rozległ się pisk hamującego auta i złowieszczy dźwięk uderzenia. Przerażona pognałam przed siebie. Chłopiec leżał nieprzytomny na ulicy. To był Olek. Olek, który marzył o własnym kotku... Niewiele pamiętam z tego, co wydarzyło się później. Wszystko docierało do mnie jakby zza tafli szkła. Wiem tylko, że trzymałam chłopca za rączkę, modląc się w duchu, żeby przeżył... 

– Olka czeka długa rehabilitacja. Nie wiadomo, czy będzie chodził – dyrektorka przedszkola mówiła do mnie powoli, uważnie dobierając słowa.
– Niestety, muszę panią zawiesić w obowiązkach pracowniczych do czasu wyjaśnienia sprawy i zakończenia postępowania sądowego – oznajmiła.
Przyjmowałam wszystko do wiadomości, nie tłumaczyłam się, nie broniłam.

Straciłam nie tylko pracę, ale też męża

Było mi wstyd. Sama chciałam, by mnie ukarano za to, co się wydarzyło.
– Jesteś niepoważna! Dlaczego się nie bronisz? Przecież oni cię wykończą! – wydzierał się mój mąż. – Przecież to nie tylko twoja wina! Ogrodzenie nie było zabezpieczone, robotnicy gdzieś znikli, podobnie jak Mariola. Za coś takiego powinna polecieć dyrektorka, a nie ty! – przekonywał.
Nie przemawiały do mnie jego argumenty. Myślałam tylko o tym, że przeze mnie cierpi dziecko... Zostałam zwolniona i straciłam prawo wykonywania zawodu. Na sali sądowej matka Olka patrzyła na mnie z nienawiścią, a potem rzuciła mi prosto w twarz:
– Zniszczę cię!
I rzeczywiście dopięła swego. Nikt nie chciał mnie zatrudnić. Skończyłam na kasie w markecie...

Arek nie wytrzymał napięcia w domu. Oboje mieliśmy dość kłótni i wzajemnych pretensji. Rok temu rozstaliśmy się. Rozwód dostaliśmy szybko i bez zbędnych komplikacji. Zostałam sama, z pracą kasjerki. Bez najmniejszych szans na lepsze jutro...

Bałam się tej rozmowy, ale chciałam się upewnić, że to ona

Podniosłam rękę, by zauważył mnie kierownik zmiany. Podszedł do mnie niemal natychmiast.
– Muszę skorzystać z toalety – oświadczyłam.
A potem ruszyłam przed siebie między sklepowe alejki. Nie wiem, co mną kierowało. Chciałam się upewnić, czy to ona, bo ostatni raz widziałam ją podczas rozprawy w sądzie. Co prawda wysłałam na adres jej biura dwa rozpaczliwe listy, w których prosiłam o wybaczenie, ale pozostały bez odzewu...

I wtedy ją zobaczyłam, stała kilka metrów przede mną, z wózkiem wypełnionym zakupami. Wpatrywała się beznamiętnie w półkę z artykułami kosmetycznymi. Podeszłam do niej, nie wiedząc, jak zacząć rozmowę... To ona przejęła inicjatywę.
– Olek czuje się już lepiej. Chodzi, choć trochę powłóczy nóżką. Jest w pierwszej klasie podstawówki. Uwielbia malować. I wiesz, co ciągle rysuje? Kotki... – powiedziała, a mnie coś boleśnie zakłuło w sercu.

Ten tragiczny dzień zmienił życie nie tylko moje, ale też jej

– Jeszcze raz bardzo przepraszam za to, co się stało – wyszeptałam drżącym głosem.
– Nie trzeba – uśmiechnęła się blado. – Miałam wiele czasu na przemyślenia. Wiem, że to nie była tylko twoja wina – wyznała. Dyrektorka, szef ekipy remontowej... Każdemu z nich można by coś zarzucić, ale wszystko skupiło się na tobie. Tak było wygodniej. I ja też chciałam się na tobie zemścić – powiedziała szczerze. – A tymczasem, pomyśl, gdybym wcześniej kupiła Olkowi kotka, gdybym dała mu się namówić... Tyle razy mnie o to prosił... Może wówczas nie wybiegłby na ulicę? Może nie musiałabym potem rzucić pracy, by się nim zajmować? Może mąż nie zostawiłby mnie dla innej... Może wciąż bylibyśmy szczęśliwą rodziną...

– Mąż panią rzucił? – zrobiłam wielkie oczy ze zdziwienia. – Ja też jestem sama... Ten tragiczny wypadek zniszczył nie tylko pani życie, ale i moje – westchnęłam ciężko.
– Przykro mi... Naprawdę... – ujęła mnie za rękę. – Ale pamiętaj, że nie tylko ty jesteś winna. Wszyscy zawiniliśmy, każdy po trochę... Choć tylko ty miałaś zostać ukarana, los zemścił się na nas obu... Nie powinnam była ci źle życzyć... powiedziała. – Przepraszam... – wyszeptała, a potem przytuliła mnie mocno do siebie.
I tak trwałyśmy w tym uścisku pośrodku sklepowej alejki. Dwie zapłakane kobiety, pogruchotane przez życie... Kobiety, które w końcu doznały ulgi, wybaczając sobie nawzajem...

 

Czytaj więcej