"Przez złą diagnozę mojej ciotki lekarki mogłam stracić dziecko..."
Dziś tulę w ramionach swoją piękną i zdrową dziewczynkę, dziękując Bogu za każdy jej oddech.
Fot. 123RF

"Przez złą diagnozę mojej ciotki lekarki mogłam stracić dziecko..."

"Moją ciążę prowadziła moja chrzestna. Uchodziła za doświadczoną ginekolożkę, ale ja miałam powody do obaw. I jak się okazuje, miałam rację. Dzisiaj moja córeczka żyje, bo posłuchałam swojego instynktu, a nie zaleceń ciotki. Kiedy po wszystkim moja mama zadzwoniła do niej i opowiedziała o koszmarze, jaki przeżyłam z powodu jej złej diagnozy, nawet nie przyznała się do błędu..." Matylda, 35 lat

Moja ciocia, ginekolożka, była najmłodszą siostrą mojej babci i, no cóż, miała już swoje lata. Podobnie jak urządzenia w jej gabinecie... Ciotka uważała, że skoro przez tyle lat z sukcesem leczyła pacjentki, nie potrzebuje technologicznych nowinek, aby zapewnić swoim podopiecznym odpowiednią opiekę medyczną. Ja jednak nie chciałam, żeby to ona prowadziła moją ciążę...

Zgodziłam się dla świętego spokoju

Zawsze podczas wizyt lekarskich u ciotki czułam się skrępowana. Kiedy zaczęłam współżyć jako 18-letnia dziewczyna, poszłam po tabletki antykoncepcyjne do innego lekarza. W życiu nie poprosiłabym cioci o pigułki! Mimo to na rutynowe kontrole chodziłam do jej gabinetu. Wiedziałam, że w mojej rodzinie panuje niepisana zasada, że wszystkie kobiety leczą się u ciotki, chociaż mnie osobiście te wizyty onieśmielały.
Kiedy zaszłam w ciążę, nie chciałam, by to ciotka ją prowadziła. Sama wolałam wybrać sobie lekarza. Ale mama nie wyobrażała sobie takiej opcji.
– Wiesz, jaka ona jest! Obrazi się, jeśli pójdziesz do kogoś innego.
– Mamo, chciałabym jednak znaleźć się w rękach najlepszego specjalisty…
– A uważasz, że ciotka jest złym położnikiem? My wszystkie prowadziłyśmy u niej ciąże! – denerwowała się. Zgodziłam się dla świętego spokoju. W końcu ciocia miała ponad 40-letnie doświadczenie w zawodzie.

Zapewniała mnie, że z dzieckiem wszystko w porządku

Wpatrywałam się uważnie w ciocię, która z kolei nie spuszczała wzroku z monitora aparatu do USG. Chciałam wyczytać coś z jej spojrzenia.
Wygląda na to, że wszystko w porządku – powiedziała w końcu. – Nie masz się czym martwić.
– Ciociu, jesteś pewna? – zapytałam. – To moja pierwsza ciąża i możliwe, że panikuję, ale mała od wczoraj w ogóle się nie rusza, a przecież wcześniej co chwilę dawała o sobie znać.
– Na tym etapie ciąży dziecko ma już mało miejsca, więc to normalne – wyjaśniła chrzestna. – Myślę, że niepotrzebnie się denerwujesz, ale pierworódki mają skłonności do latania do lekarza z każdą pierdołą – machnęła ręką.
Nie odezwałam się, chociaż poczułam się dotknięta jej uwagą i nadal bałam się o swoje maleństwo.
– A może powinnam to jeszcze z kimś skonsultować? – zasugerowałam. – Wiesz, na lepszym sprzęcie… 
Po mojej sugestii o konieczności wykonania USG na lepszym sprzęcie ciotka zmrużyła ze złością oczy.
– A po co? Przecież mówię ci, że z dzieckiem wszystko w porządku. 
Wróciłam zatem do domu. Skoro w porządku, to w porządku…

Posłuchałam instynktu matki

Gdy wróciłam, Paweł już tam był i czekał na mnie zaniepokojony.
– I jak? Wszystko w porządku? – zapytał od razu, kiedy przekroczyłam próg mieszkania.
– Tak, ciotka powiedziała, że nie mamy się czym martwić. Podobno dziecko ma już mniej miejsca, dlatego ruchy są mniej intensywne i rzadsze.
– Uspokoiło cię to? – dopytywał.
– Mniej więcej – przyznałam, chociaż wcale nie czułam się spokojna.
Kiedy wieczorem nadal nie czułam aktywności maleństwa, byłam przerażona. „Wprawdzie USG nie wykazało nic nieprawidłowego, ale co, jeśli ciocia popełniła błąd? Przecież nikt nie jest nieomylny, a na tym sprzęcie…”, myślałam spanikowana.
Szczerze mówiąc, nie byłam przekonana co do słuszności jej diagnozy. Rodzący się instynkt macierzyński podpowiadał mi, że z moją córeczką dzieje się coś niedobrego. Podjęłam błyskawiczną decyzję.
– Jedziemy do szpitala – zwróciłam się do męża.
– Dlaczego? Co się dzieje? – wszystkie kolory odpłynęły z jego twarzy.
– Nadal nie czuję ruchów małej. Mam wrażenie, że coś jest nie tak. Nawet się wtedy nie spakowałam. Myślałam, że na izbie przyjęć w szpitalu zrobią mi USG, a potem wrócę do domu. Sprawy przybrały jednak nieoczekiwany obrót.

Potrzebna była pilna cesarka

Na izbie przyjęć czekaliśmy ponad 40 minut. Gdy w końcu mnie przyjęli i nim trafiłam na kozetkę, musiałam wypełnić tysiące dokumentów. Wreszcie lekarz zaczął badania. Już przy pierwszym dotknięciu mojego brzucha głowicą aparatu ściągnął brwi. Przycisnął mocniej i znów się skrzywił. Coś przełączył na urządzeniu. Z głośnika wydobył się szmer z ledwo słyszalnym biciem serca. Lekarz wyjął z kieszeni komórkę.
– Rafał, zejdź na dół, to pilne – powiedział do słuchawki. Po chwili do gabinetu wszedł inny ginekolog i wspólnie powtórzyli badanie, raz po raz zerkając na ekran monitora.
– Musimy zabrać panią na salę operacyjną – doktor popatrzył na mnie zmartwiony.
Dziecko jest owinięte pępowiną, tętno spada, nie możemy czekać. Proszę zachować spokój, jest pani w dobrych rękach – tłumaczył, a ja zaczęłam płakać. Bardzo bałam się o swoją córeczkę. Wszystko działo się tak szybko.
Jak przez mgłę pamiętam przerażonego Pawła i anestezjologa, który prosił, abym przestała łkać, bo nie może mnie znieczulić. Nawet nie czułam bólu, kiedy wbijał mi igłę w kręgosłup. Miałam cesarkę w znieczuleniu miejscowym, przez cały czas byłam świadoma. Myślałam tylko o mojej córeczce, modląc się, by Bóg pozwolił jej żyć.
W końcu usłyszałam płacz dzidziusia. Poczułam wielką ulgę, a potem radość i wzruszenie. Moja kruszynka żyła! Położna pokazała mi maleństwo, jednak po paru minutach zabrano ją, a wtedy lęk powrócił. Chciałam krzyczeć, zapytać, co z moją córeczką, jednak język odmówił mi posłuszeństwa. Byłam wyczerpana i przerażona. Po chwili pielęgniarka wróciła.
– Córka jest właśnie badana przez lekarza – powiedziała. – Dostała dziewięć punktów w skali Apgar, ale proszę o cierpliwość, neonatolog jeszcze ją ogląda – uspokajała.

Ciotka nawet nie przyznała się do błędu

Choć od tamtego dnia minęło już kilka miesięcy, to wydarzenie wciąż jest we mnie żywe. Na szczęście dziś tulę w ramionach swoją piękną i zdrową dziewczynkę, dziękując Bogu za każdy jej oddech. Nie chcę nawet myśleć, co by było, gdybym wtedy posłuchała ciotki i nie pojechała do szpitala.
Kiedy moja mama zadzwoniła do niej i opowiedziała o koszmarze, jaki przeżyłam, nawet nie przyznała się do błędu. Od tamtej pory unikam ciotki, a jeśli jeszcze kiedykolwiek będę w ciąży, nie mam zamiaru zważać na rodzinne konwenanse i sama wybiorę sobie lekarza. 

 

Czytaj więcej