"Randka w ciemno okazała się kompletnym niewypałem. Dobrze, że udało mi się uciec"
Praktycznie od początku naszej randki w ciemno myślałam tylko o tym, żeby uciec...
Fot. 123RF

"Randka w ciemno okazała się kompletnym niewypałem. Dobrze, że udało mi się uciec"

"Błażej wyglądał na sympatycznego faceta, więc się z nim umówiłam... Spotkanie okazało się koszmarne. Chciało mi się krzyczeć ze złości, że mam rozładowany telefon, że nie chlusnęłam temu dupkowi winem w twarz i nie wyszłam! Z kłopotu wybawiły mnie przypadkowe dziewczyny, które siedziały przy stoliku obok... " Andżelika, 26 lat.

Niedawno rozpoczęłam nową pracę w innym mieście. Nikogo tam nie znałam, nie zdążyłam jeszcze zawrzeć znajomości w firmie. Siedziałam zatem w pustym mieszkaniu i po godzinach pracy nudziłam się jak mops. W końcu posłuchałam rady koleżanek, z którymi codziennie pisałam na czacie, i zainstalowałam aplikację randkową. I co mi to dało?

Wejście Błażeja

Zamiast oglądać filmy, oglądałam zdjęcia facetów w mojej okolicy i coraz bardziej umacniałam się w przekonaniu, że książę z bajki nie istnieje. Ale w końcu zdecydowałam się dać szansę Błażejowi. Wyglądał sympatycznie. Mieliśmy wspólne zainteresowania. „Zobaczymy, co się stanie...”, pomyślałam, zaznaczając odpowiednie okienko. Nie musiałam długo czekać. Wkrótce do mnie napisał i zaprosił mnie na randkę do knajpki po drugiej stronie miasta. Cóż, nie miałam nic lepszego do roboty. W wyznaczony dzień ubrałam się ładnie, zrobiłam makijaż i ruszyłam taksówką do niewielkiej winiarni. Knajpka była urocza, bardzo kameralna i przytulna. Poza stolikiem, który zajęłam, czekając na moją randkę, tylko jeden był zajęty, siedziały przy nim jakieś trzy dziewczyny, racząc się winem i plotkując cicho. Aż podskoczyłam, kiedy drzwi wejściowe głośno trzasnęły.
– Andżelika? To ty? Błażej wyglądał trochę gorzej niż na zdjęciach w aplikacji. Ale sprawiał sympatyczne wrażenie, więc uznałam, że to może być całkiem udany wieczór.
– Wybacz spóźnienie – powiedział, zanim zdążyłam otworzyć usta, by się przywitać. – Przetrzymali mnie w pracy. Wiesz, jak to jest, prawda? – znów nie dał mi szansy, żeby coś powiedzieć i ciągnął dalej:
– Gdyby nie ja, ta firma już dawno poszłaby w diabły. Mówię im, co zrobić, jak powinno być, a oni nic. Usiadł na krześle naprzeciwko mnie, a uśmiech nie opuszczał jego twarzy.
– Zamówiłaś już coś? Nie? To czekaj, wezmę ci wino, mają tu bardzo dobre czerwone...
– Nie przepadam za czerwonym winem – udało mi się w końcu zabrać głos.
– Bzdura. Nie piłaś jeszcze dobrego, które ktoś ci polecił. Zobaczysz, przyznasz mi rację. I tak nie miałam okazji, by wyrazić swoją opinię.

Historia niezrozumianego geniusza

– Chyba powinniśmy się lepiej poznać, prawda? To może ja zacznę. Pochodzę z... Nie mam pojęcia, ile to trwało, ale mój towarzysz postanowił opowiedzieć mi całą historię swojego życia, poczynając od przedszkola. Szybko nauczył się płynnie czytać i pisać, nie to, co inne dzieci. W szkole poprawiał nauczycieli. Jak poszedł na studia, od razu polecili mu doktorat.
– A teraz praca, praca, praca – westchnął teatralnie. – Dziś miałem dwa spotkania z zarządem, a na trzecie zostałem zaproszony w ostatniej chwili, bo nikt poza mną nie ma tak naprawdę pojęcia o tym, jak prowadzić tę firmę. Nie masz czasem wrażenia, że otaczają cię idioci? Przytaknęłam skwapliwie i pociągnęłam jeszcze jeden łyk kwaśnego wina. W tym momencie zadzwoniła komórka Błażeja. Wymamrotał jakieś przeprosiny i odebrał.
– Kasia? – huknął do słuchawki. – Nie, nie jestem przy komputerze, już wyszedłem. Mówiłem ci, że dziś nie zrobię tego raportu... Oj, tam „Ważne”. Jak kochają, to poczekają.
Dopiero teraz zauważyłam, że w knajpie zapadła cisza. Dziewczyna za barem czytała książkę, zerkając na nasz stolik i przewracając oczami. Trzy koleżanki na pobliskiej kanapie obrzucały nas rozbawionymi spojrzeniami. Nie dziwiłam im się. Na ich miejscu też miałabym wrażenie, że cyrk przyjechał do miasta. Spojrzałam na zegarek. Historia Błażeja, niezrozumianego geniusza, zajęła prawie godzinę...

Co masz pod sukienką?

„Muszę stąd uciekać”, pomyślałam.
– Nie ucz ojca dzieci robić, Kasia! – ryknął i odłożył telefon z teatralnym westchnieniem.
– No dobra, Andzia. Teraz ty powiedz coś o sobie.
– Jestem menadżerką...
– Menadżerka, jakie straszne słowo – machnął ręką. – Czemu nie możesz być menadżerem?
– Bo jestem menadżerką – warknęłam, nie przejmując się, że mogłam zabrzmieć niegrzecznie.
– To brzmi niepoważnie. Wysyła zły sygnał. Że baba z ciebie i pewnie jeszcze feministka.
– Wiesz co, muszę iść do łazienki – oznajmiłam, podnosząc się szybko. Kiedy zamknęły się za mną drzwi, sięgnęłam po telefon. Wezwę taksówkę, po drodze zamówię pizzę i spędzę resztę wieczoru, oglądając serial i popijając kakao, żeby zmyć gorycz nieudanej randki i tego koszmarnego wina. Oczywiście mój telefon się rozładował. Jęknęłam z rozpaczy. Przecież ja nawet nie wiem, w który tramwaj powinnam wsiąść, nie znam tej części miasta! Będę musiała zapytać tego bufona... No trudno. Weszłam z powrotem na salę i ruszyłam do stolika. Zanim jednak zdążyłam otworzyć usta, żeby powiedzieć Błażejowi o strasznej wiadomości, którą dostałam, i przez którą muszę jak najszybciej wyjść, zerknęłam za okno. Szczęście wyjątkowo mi nie sprzyjało. Na dworze padał ulewny deszcz, a ja nie miałam parasola. Niech to diabli! „Poczekam chwilę”, pomyślałam, siadając na swoim miejscu.
– Powiedz mi, Andzia, co masz pod sukienką? – zapytał nagle Błażej, niwecząc moje nadzieje, że gorzej być nie może.
– Nigdy się nie dowiesz – rzuciłam ostro.
– Oj, nie bądź taka. Mieliśmy się poznać lepiej, pamiętasz?
Przez chwilę nie wiedziałam, co mam zrobić. Chciało mi się krzyczeć ze złości. Mogłam naładować telefon, zabrać parasol, mogłam godzinę temu chlusnąć temu dupkowi winem w twarz i wyjść!

Kobieca solidarność

– Andżelika! To naprawdę ty?! – usłyszałam nagle głos za plecami. Jedna z dziewczyn z sąsiedniego stolika właśnie wróciła z papierosa i podeszła do mnie, uśmiechając się szeroko.
– Kopę lat, kochana! Co tam u ciebie? My właśnie mamy babski wieczór...
– Cześć, eee, Kasia – zaryzykowałam. – Nie poznałam cię na początku. Miło cię widzieć.
Niby-Kasia złapała mnie za ramię i zwróciła się do Błażeja:
– Możemy ją na chwilę porwać? To takie ekscytujące!
– Eee... Jasne – obrzucił nas niechętnym spojrzeniem i sięgnął po swój telefon. Dziewczyna zaciągnęła mnie do stolika obok i po chwili sztucznie wylewnych powitań dziewczyny pochyliły się do mnie. Jedna z nich szepnęła:
– Masz jakieś kłopoty? Ten gość to chyba straszny palant.
– Telefon mi się rozładował. Trochę nie mam jak uciec – odparłam szczerze.
– Wezwiemy ci taksówkę – odezwała się ta, którą nazwałam Kasią. – W imię babskiej solidarności – puściła do mnie oko.
Szybko wróciłam do stolika i sięgnęłam po swój płaszcz i torebkę.
– Kończymy na dziś – oznajmiłam Błażejowi. – Nie pisz do mnie więcej.
Wychodziłam z knajpy ścigana oklaskami obcych dziewczyn i wściekłymi słowami o niewdzięcznych, głupich babach, którym się wydaje, że są nie wiadomo kim. W taksówce odetchnęłam z ulgą. To był szalony wieczór... Żałuję, że nie poznałam prawdziwych imion moich wybawicielek. Może kiedyś jeszcze je spotkam i będę mogła odpowiednio podziękować.

 

Czytaj więcej