Renata Skrzypek: Nieostrożny kierowca i zepsuty autobus zagrozili życiu córki
Renata Skrzypek.
Fot. D. Pradut

Renata Skrzypek: Nieostrożny kierowca i zepsuty autobus zagrozili życiu córki

„Cztery lata walki o sprawiedliwy wyrok za cierpienie córki przyniosły rezultat” – wyznała w reportażu dla "Chwili dla Ciebie" Renata Skrzypek (52 l.) z Brzeźnicy (woj. podkarpackie).

Niestety, córeczko, muszę przełożyć twoją wizytę u dentysty. Mam pilne spotkanie w pracy – powiedziałam przez telefon Dominice. Pamiętam, był wtedy 30 września 2016 roku. Zdążyłam jeszcze załatwić kilka spraw, gdy zadzwonił syn. – Dominika miała wypadek na przejściu na pieszych koło szkoły, potrącił ją autobus – mówił Mateusz drżącym głosem. – Żyje? – krzyczałam przerażona do słuchawki.

– Rusza się. Jedzie już karetka. Mamo, tylko nie jedź samochodem w tych nerwach. Przyjadę po ciebie – starał się mnie uspokoić syn. Mąż, który przybył na miejsce, pojechał z córką karetką. „Panie Boże, spraw, by przeżyła!” – modliłam się, gdy jechaliśmy do szpitala. – Nie może pani do niej podejść – mówili lekarze na SOR. 

Córka krzyczała, płakała, była w amoku, nie było z nią kontaktu. Wcześniej miała drgawki, z uszu leciała jej krew. Lekarze zrobili tomografię. Mała ona rozstrzygnąć, czy będzie konieczna operacja mózgu. Gdy podeszła do mnie pielęgniarka i zobaczyłam jej smutne oczy, pomyślałam, że przekaże mi najgorszą wiadomość. I zemdlałam. Na szczęście operacja mózgu nie była konieczna. Ale lekarze walczyli o jej życie.

Na OIOM-ie była 7 dni, a w szpitalu spędziła 5 tygodni. Miała złamanie podstawy czaszki, stłuczenie płuc, krwiak oraz wstrząs mózgu. Wiedziałam, że czeka ją długa rehabilitacja. Dominika od nowa uczyła się chodzić, do dziś nie słyszy na jedno ucho. Wiedziałam, że będę musiała walczyć o jej zdrowie. Jakby tego było mało, pojawiły się problemy podczas śledztwa. Gdy składałam zeznania, dowiedziałam się, że policja ma tylko jednego świadka z autobusu!

– Nie wierzę! Autobusem jechało ok. 20 osób, a oni spisali tylko jedną osobę, która zeznała, że nie widziała, jak to się stało – denerwowałam się. – Po wypadku jakiś człowiek podszedł do kierowcy i powiedział: „Patrz chłopie, co żeś narobił, jak się jedzie, to się nie wydaje reszty” – mówił syn, który był na miejscu.

– Sami musimy znaleźć świadków, którzy potwierdzą winę kierowcy – postanowiłam. Dałam ogłoszenie do prasy, zaczęłam rozpytywać ludzi. W sumie zebrałam 15 osób. Byłam przekonana, że wszystko się logicznie układa.

Tymczasem kierowca zeznał, że nie wiedział, że tam gdzie doszło do wypadku, jest szkoła i że stoją znaki ostrzegawcze. – Jeździł trasą 30 lat i nie wiedział o szkole?! – aż kipiałam. Podczas śledztwa wyszło również na jaw, że autobus był stary. Miał 27 lat i niesprawny układ hamulcowy. Mimo to prokuratura umorzyła sprawę „wobec braku znamion przestępstwa”.

– Składam zażalenie! – wściekłam się. Sąd Okręgowy w Rzeszowie przychylił się do niego i sprawa wróciła do sądu. Odbyła się konfrontacja świadków. Ale połowa twierdziła, że kierowca sprzedawał bilety, a połowa, że nie. Sprawę umorzono. Tym razem zaważyła opinia biegłego. Jego zdaniem Dominika wtargnęła na pasy, a kierowca nie mógł uniknąć wypadku.

– Jeszcze okaże się, że choć autobus był złomem, będę płacić za uszkodzony błotnik! – nie kryłam oburzenia. – Ale ja nie rezygnuję z walki! – mówiłam. – Chce ci się? Jak widać, szanse są zerowe – mówili znajomi, ale ja chciałam sprawiedliwości. 

Jak składałam zeznania, policja traktowała mnie jak intruza, nie pomagała mi. Całe szczęście Dominika dzielnie uczestniczyła w rehabilitacjach. Stopniowo stawiała kroki, uczyła się chodzić. A ja dalej działałam. Poprosiłam sąd o zmianę biegłego, bo nie wziął pod uwagę stanu autobusu. Ale wniosek został odrzucony. – Zrobię prywatną opinię! – zawzięłam się. 

Zleciłam ją biegłym z Lubelskiego Centrum Rzeczoznawców Motoryzacyjnych. Ich zdaniem kierowca widział znak „Uwaga dzieci” i dlatego powinien zwiększyć czujność i zakładać, że może tam pojawić się dziecko. Tymczasem kierowca przed samym przejściem nacisnął gaz i przyspieszył do 60 km/h! Wskazuje na to zapis tachografu. Biegli uznali, że autobus powinien być absolutnie wyłączony z ruchu. Na cztery punkty służące do hamowania jeden był zepsuty.

Wtedy znalazłam adwokata, który pomógł mi napisać prywatny akt oskarżenia. Ale niestety, sąd go odrzucił. – Nie poddałam się do tej pory, to nie poddam i teraz  – mówiłam, zaciskając pięści. Chciałam sprawiedliwości, bo widziałam, ile kosztuje córkę powrót do normalności.  Miała problemy ze słuchem i z równowagą. Bała się przechodzić przez jezdnię. Czasem mocno mnie wtedy ściskała za rękę, a mnie aż łzy podchodziły do oczu.  

Znów złożyłam odwołanie do Sądu Okręgowego w Rzeszowie. Tym razem akt oskarżenia przyjęto i nakazano wyznaczyć nowego sędziego, z wyłączeniem tego, który akta wcześniej odrzucił. Wzięto też pod uwagę opinie biegłych z Lublina. 

Proces trwał kilka miesięcy. W czerwcu 2020 r. kierowca usłyszał wyrok: grzywna 1,5 tys. zł. Bo nie zachował ostrożności, naruszył zasady ograniczonego zaufania oraz zasady tzw. prędkości bezpiecznej.

– To nie koniec. Kierowca się odwołał – czytałam list z sądu. Gdy nagłośniłam sprawę, media przyjrzały się firmie przewozowej M., do której należał autobus. Jej właścicielem jest Gustaw F. Kupił PKS. Media podawały, że wozi w większości starymi autobusami. Ich stan techniczny jest sprawdzany w Okręgowej Stacji Kontroli Pojazdów, której właścicielem jest firma... Gustawa F. – Sam sprawdza swoje autobusy? Prawo na to pozwala? – byłam zbulwersowana.

Dowiedziałam się też, że firmę kontrolowali Inspektorzy Transportu Drogowego z Rzeszowa. W 17 przypadkach, ze względu na usterki, zostały zatrzymane dowody rejestracyjne. Okazało się też, że autobus, który potrącił córkę, w 2009 r. miał zatrzymany dowód rejestracyjny z powodu stanu technicznego. A w marcu 2019 r. kierowca jadąc z dziećmi tym samym pojazdem, wpadł do rowu. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Ale wówczas stwierdzone te same usterki, co wtedy, gdy potrącił córkę.

Autobus trzy tygodnie przed wypadkiem przeszedł pozytywnie badania techniczne. Ale uszkodzenia hamulca były tak wielkie, że nie mogły powstać w ciągu trzech tygodni. Jak to możliwe? Stacja diagnostyczna należy do przedsiębiorcy. To powoduje zależność pracownika stacji od pracodawcy i może rodzić problemy - przyznał Maciej Kulka, ekspert z zakresu transportu drogowego, biegły sądowy.

Najbardziej boli mnie to, że ani firma, ani kierowca nie zapytali się o zdrowie córki, nie przeprosili za to, co się stało. Na szczęście w listopadzie 2020 r. wyrok się uprawomocnił. Kierowca jest winny. Dzięki temu będę mogła walczyć o odszkodowanie. Ale czuję też ulgę, że walka o sprawiedliwość po 4 latach przyniosła skutek!

PS – Firma M. nie zareagowała na pytania dziennikarza „Chwili dla Ciebie” zadane e-mailem. Pracownica, odbierając telefon powiedziała, że nikt w firmie nie jest zainteresowany rozmową.

Renaty Skrzypek wysłuchał Dariusz Pradut

Głosuj w plebiscycie Gloria 2021 organizowanym przez tygodnik "Chwila dla Ciebie"

Reportaż opublikowano w "Chwili dla Ciebie" w 2021. Pani Renata Skrzypek wraz z dziewięcioma innymi bohaterkami reportaży "CdC" została nominowana do tytułu Gloria 2021 w plebiscycie organizowanym przez redakcję tygodnika. 

O tym, czy zostanie Glorią 2021 zdecydujesz, głosując w plebiscycie na stronie https://sprawdzone.pl/gloria2021.

Czytaj więcej