"Mąż zamknął mnie w złotej klatce. Tylko rozwód może mnie uratować"
Nie wierzyłam, że w dwudziestym pierwszym wieku spotyka mnie dokładnie to samo, co kobiety w dziewiętnastym wieku.
Fot. 123RF

"Mąż zamknął mnie w złotej klatce. Tylko rozwód może mnie uratować"

"Wyszłam za mąż dla pieniędzy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że z powodu tego małżeństwa zacznę mieć problemy znacznie poważniejsze niż bieda i ciasnota w domu moich rodziców..." Ania, 23 lata

– Aniu, czy wyjdziesz za mnie? To pytanie zaparło mi dech w piersiach. W pierwszej chwili pomyślałam: tak! I już oczami duszy ujrzałam siebie w pięknym domu Jacka, jak siedzimy przy stole i jemy śniadanie, leżymy w łóżku i oglądamy telewizję albo kąpiemy się razem w tej ogromnej wannie. Potem pomyślałam: nie! Jeśli wyjdę za mąż, zwiążę się na całe życie. A jak spotkam kogoś innego? Ja mam dopiero dziewiętnaście lat, a on ma trzydzieści trzy, to chyba zbyt duża różnica wieku. Ja chcę jeszcze coś przeżyć, a on mówi wprost, że chce mieć dzieci. No i na dodatek dlaczego nie poprosił mnie o rękę gdzieś na uboczu, gdzie bylibyśmy tylko we dwoje?

Te oświadczyny całkowicie mnie zaskoczyły

Jacek klęczał przy moim krześle, trzymając w ręku pudełeczko z pierścionkiem. Rzucił się na kolana dosłownie w środku rodzinnego obiadu. Nie miałam pojęcia, że dziś to zrobi. Ja w ogóle nie miałam pojęcia, że on myśli o mnie jako o żonie! Owszem byłam dziewczyną Jacka, chodziłam z nim do kina i na dyskotekę, to tak. Doskonale się rozumieliśmy, ale nigdy nie doszło do żadnych deklaracji ani zobowiązań. Co miałam mu odpowiedzieć? Patrzył na mnie wyczekująco. Był pewny, że się zgodzę. Czy mogłam w takiej sytuacji odmówić? Na pewno nie był mi obojętny, za nic nie chciałam mu złamać serca. Rodzina patrzyła to na niego, to na mnie. A ja wciąż milczałam... Cisza zaczynała dzwonić w uszach. Czy naprawdę teraz muszę decydować o mojej przyszłości? Przecież dopiero co zdałam maturę! Czułam się przyparta do muru, ach, dlaczego nikt nie pospieszył mi z pomocą? A może wszyscy się spodziewali, że powiem „tak”? To byłoby w sumie dość korzystne: w końcu wyprowadziłabym się z tego maciupkiego mieszkania, gdzie od lat gnieździliśmy się w osiem osób: rodzice, ja i pięcioro rodzeństwa.
Jacek już nas przyzwyczaił do tego, że ma gest, wiedziałam, że przy nim nie zginiemy. Wciąż przynosił prezenty. Z nim mogłabym żyć jak w bajce.
– Nasza córka musi się chyba zastanowić. Wygląda na zaskoczoną... – przerwała w końcu ciszę mama.
– Wyjdę za ciebie – powiedziałam zdecydowana prawie w tej samej chwili. Napięcie opadło.
Jacek porwał mnie w ramiona i poczułam, że jestem bardzo szczęśliwa.

Dlaczego zgodziłam się na ślub?

Przy nim zawsze czułam się bezpieczna. Był zupełnie inny niż ojciec, który wciąż narzekał na brak pieniędzy i złe czasy. Dla Jacka nic nie było problemem. A ja miałam się stać częścią tego bezproblemowego życia. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wychodząc za niego, zacznę mieć problemy znacznie poważniejsze niż brak pieniędzy... Na nic zdały się słowa mamy, która radziła mi, żebym się jeszcze zastanowiła.
– Jesteś taka młoda, zawsze możesz wyjść za Jacka, jeśli go kochasz – tłumaczyła mi. – Za rok, dwa, ale nie musisz tego robić w tej chwili.
– Ale ja naprawdę chcę, mamo – odparłam z przekonaniem.
Dlaczego chciałam? Dlatego, żeby wyrwać się z domu, z biedy i ciasnoty, ale też dla mojej rodziny. Wyobrażałam sobie, że jako żona Jacka, będę mogła pomagać moim bliskim.
– A różnica wieku? Przecież on za siedem lat będzie miał czterdziestkę. A ty dopiero dwadzieścia pięć lat.
– Do tej pory wam to nie przeszkadzało. Zapraszaliście go na obiady, tato oglądał z nim telewizję, dzieciaki pchały mu się na kolana i dobrze było – wyliczałam.
– Bo przyjaciel czy chłopak to coś innego niż mąż. Chłopaka można rzucić, zaręczyny zerwać, ale małżeństwo to coś, co wiąże bardzo mocno – nie ustawała w perswazjach mama. – Pamiętaj o tym, dziecko kochane...
– Pamiętam i cieszę się, bo chcę się z nim mocno związać.

Byłam zamknięta w złotej klatce

Ślub związał nas dokładnie z taką mocą, jak chciałam. Albo nawet i jeszcze większą. Dopiero po ślubie poczułam przytłaczający autorytet Jacka i poznałam jego realną władzę. Nie od razu, oczywiście, ale stopniowo zmieniał się z Jacka-kumpla i Jacka-do-rany-przyłóż w Jacka-zrobisz-tak-jak-mówię. Najpierw jednak był cudowny miesiąc miodowy. Potem wspólnymi siłami przeprowadziliśmy remont mieszkania rodziców. Wystaraliśmy się o kredyt dla nich. Kupiliśmy mnóstwo drobiazgów do naszego nowego domu i do mieszkania rodziców. Byłam taka szczęśliwa, kupując sukienki dla sióstr i rower dla brata. Ale z miesiąca na miesiąc moja swoboda była coraz bardziej ograniczana.
– Gdzie idziesz? Kiedy wrócisz? Po co w ogóle wychodzisz? Czy źle ci w domu? – Jacek wciąż zadawał mi takie pytania. Albo wydawał polecenia: ugotuj mi zupę, zrób pranie, posprzątaj w końcu ten dom, tyle w nim siedzisz, a ciągle jest bałagan.
– Siedzę – odpowiadałam chłodno – bo nie chciałeś, żebym poszła na studia. A także dlatego, że kazałeś mi odrzucić dokładnie każdą pracę, którą sobie załatwiłam.
– Moja żona nie będzie pracować w markecie! – indyczył się Jacek. – A studia to strata czasu. Po to się ożeniłem, żeby mieć żonę w domu.
Całymi dniami więc sprzątałam, prałam i gotowałam, a w przerwach czytałam książki. Nie wierzyłam, że w dwudziestym pierwszym wieku spotyka mnie dokładnie to samo, co kobiety w dziewiętnastym wieku. Byłam zamknięta w złotej klatce. Jeszcze sobie wmawiałam, że Jacek mnie kocha, że się o mnie troszczy i to wszystko jest dla mojego dobra. Ale nie byłam już pewna, czy ja go kocham. I czy w ogóle kiedykolwiek kochałam.

Ta decyzja nie była przemyślana

Mama miała rację. Moja decyzja o ślubie była pochopna. Mnie tak naprawdę chodziło tylko o to, żeby poprawić byt mojej rodzinie. W domu było przecież jeszcze pięcioro młodszego rodzeństwa, a rodzice mieli długi. Od lat już nie udawało im się wiązać końca z końcem. A tu nagle pojawił się taki zamożny zięć – rozwiązanie wielu problemów. Przed mamą udawałam, że jest mi dobrze, gdy pytała, czy jestem szczęśliwa.
– Tak, już planujemy wakacje na Teneryfie! – mydliłam jej oczy.
– Bardzo się cieszę, córuś, że tak dobrze wam się powodzi. Teneryfa! – zachwycała się mama.
Zabierałam ją na zakupy i kartą kredytową płaciłam za jej nowe ubrania – pierwsze przyzwoite i eleganckie spódnice i bluzki w jej życiu. Gdy mama pytała, czy nie kłócimy się z Jackiem albo czy nie mamy jakichś problemów, zaprzeczałam. – Ależ skąd! Jesteśmy wyjątkowo zgodni.
– A twoje studia? Przecież dostałaś się na ochronę środowiska.
– Nudy na pudy. Wolę mieć dziecko – kłamałam w żywe oczy.
– Staracie się? – emocjonowała się mama. – Nie chcesz jeszcze trochę nacieszyć się wolnością?
„Jaką wolnością?!”, chciałam zawołać. „Przecież jestem więźniem!”, krzyczało coś we mnie. Ale odpowiedziałam tylko:
– Jacek mnie przekonał.

Przygotowuję się do rozwodu

Kiedy zaszłam w ciążę i poroniłam w trzecim miesiącu, Jacek bardzo rozpaczał i obwiniał mnie o śmierć jego dziecko. Dopiero wtedy przejrzałam na oczy. Zrozumiałam, że nie mogę dalej żyć z tym człowiekiem i że tylko rozwód mnie uratuje. To małżeństwo było wielką pomyłką. Wcześniej widziałam kłopoty rodziców i pamiętałam, jak to jest nosić ciuchy po kuzynkach, mieć zawsze zniszczone podręczniki i jeździć tylko na pożyczonym rowerze. Dlatego za wszelką cenę chciałam wyjść z biedy i pomóc rodzinie. Wmawiałam sobie, że robię to z miłości, ale tak naprawdę wyszłam za mąż dla pieniędzy. Po poronieniu wymogłam na Jacku pozwolenie na pracę. Zaczęłam handlować przez internet. Szło mi nieźle. Na tyle dobrze, że mogłam sobie wynająć gdzieś pokoik i opłacić rozwód. Ciułałam i kłamałam. Mając własne pieniądze i pracę, czułam, że powoli odzyskuję wolność. Wiem, że sprawa rozwodu to tylko kwestia czasu. Ta myśl dodaje mi sił i sprawia, że znów chce mi się żyć.

 

Czytaj więcej