"W lany poniedziałek mieliśmy obchodzić piątą rocznicę ślubu. Jak dla mnie przynajmniej o jedną za dużo"
Od życia, za jakim tęskniłam, dzielił mnie tylko rozwód.
Fot. 123rf.com

"W lany poniedziałek mieliśmy obchodzić piątą rocznicę ślubu. Jak dla mnie przynajmniej o jedną za dużo"

Mąż znalazł moje wiadomości pisane do innych facetów. To musiał być koniec. I dobrze, bo to oznaczało, że on to załatwi za mnie i nie będę musiała tłumaczyć się, dlaczego czuję się przy nim, jakbym oglądała sześciogodzinną relację z posiedzenia sejmu. Ale Miłosz nie chciał mnie porzucać ani się ze mną rozwodzić – Nina 27 lat.

Pięć Wielkanocy. Pięć rocznic ślubu. Jak dla mnie: przynajmniej o jedną za dużo... Już rok wcześniej ledwie dałam radę utrzymać uśmiech na twarzy podczas rodzinnego śniadania u moich rodziców, a potem obiadu u mamy Miłosza. Wiedziałam, że w końcu ktoś zapyta, kiedy będziemy mieć dziecko, i nie zawiodłam się.

Sakramentalne pytanie padło z ust wujka, który okrasił je niesmacznym żartem, że pewnie Miłosz się leni w łóżku i może trzeba go podszkolić. – Tak, masz prawo być wściekła – uspokajał mnie mąż, kiedy już spacyfikował wujka, a potem się stamtąd wyrwaliśmy. – Nie przejmuj się rodziną. Jutro nasz dzień, mam niespodziankę!

Nie miałam ochoty świętować rocznicy naszego ślubu

Cztery lata wcześniej wzięliśmy ślub w lany poniedziałek i chociaż nasza rocznica nie pokrywała się z kolejnymi świętami, to zwyczajowo obchodziliśmy ją właśnie w drugi dzień Wielkanocy. Miłosz uwielbiał romantyczne gesty, zawsze wymyślał coś szczególnego: niebanalne prezenty, zaskakujące wyjazdy, kolacje ze szczególną oprawą. Pamiętam, że stłumiłam westchnienie irytacji.

Nie miałam ochoty świętować rocznicy naszego ślubu, najchętniej spędziłabym ten dzień wolny sama z książką i butelką wina. Oczywiście jednak musiałam zaliczyć tę niespodziankę i udawać entuzjazm, kiedy Miłosz oznajmił rano, że jedziemy skoczyć ze spadochronem. Fakt, wspominałam wcześniej, że to moje marzenie, ale od tego czasu minęło kilka miesięcy i chęć na taką dawkę adrenaliny już mi przeszła.

Przeszły mi też uczucia do męża. Każdego dnia boleśnie to sobie uświadamiałam, kiedy łapałam się na tym, że jego pełne miłości i uwielbienia spojrzenie mnie denerwuje, jego chęć odbywania głębokich rozmów – nudzi, a jego romantyczna natura i oddanie sprawiają, że mam ochotę ziewać.

Zero zazdrości, zero kłótni, zero pasji... I jak ja miałam być szczęśliwa?

– Czy ja jestem złym człowiekiem? – zapytałam kosmetyczkę, z którą od lat rozmawiałam o sprawach męsko-damskich. – Mam kochającego męża, który spełnia moje życzenia i każdego dnia stara się mnie uszczęśliwić, a czasami mam ochotę wyć! Może jestem jakaś skrzywiona, że brakuje mi negatywnych emocji? – W sensie, że chciałabyś się z nim pokłócić we włoskim stylu? – Monika w lot załapała, o co mi chodzi.

– Moi rodzice tak żyli. Kłócili się, czasami latały gary, ale nic by ich nie rozdzieliło. Strasznie się kochali. Ojciec do dzisiaj jest zazdrosny o mamę! – Właśnie... A u nas tak wszystko słodko-pierdząco, że aż mdli... Próbowałam sobie wyobrazić Miłosza, który byłby o mnie zazdrosny, albo mnie zazdrosną o niego. Nic z tego. On nawet nie zauważał innych kobiet, zawsze jak byliśmy w towarzystwie, tylko za mną wodził wzrokiem, a kiedy ja poświęcałam uwagę innemu mężczyźnie, dawał mi przestrzeń, bo przecież mi ufał. Zero zazdrości, zero kłótni, zero pasji... I jak ja miałam być szczęśliwa w tym małżeństwie?

Zaczęłam pisać i chodzić na randki z wieloma mężczyznami

Chętnie zwaliłabym na kogoś winę, ale prawda jest taka, że sama zainstalowałam sobie w telefonie aplikację do randkowania. Chciałam zobaczyć, czy ktoś się mną zainteresuje, czy robię wrażenie na innych mężczyznach. Nie spodziewałam się, że odzew będzie tak duży. Faceci pisali do mnie codziennie, chcieli się spotykać, komplementowali mój wygląd, rzucali pikantne aluzje. Na początku się pilnowałam, nie sprawdzałam telefonu przy Miłoszu, nic nie zmieniałam w rozkładzie dnia. Ale szybko się zorientowałam, że mąż był jeszcze większą ciapą, niż sądziłam. Do głowy mu nie przyszło, że mogę pisać z innymi mężczyznami. W końcu doszło do tego, że on oglądał telewizję, a ja flirtowałam przez telefon dwa metry od niego. Kiedy pytał, z kim piszę, odpowiadałam, że z koleżanką, a on nawet nie pytał, z którą.

Zaczęłam też chodzić na randki. No, nie nazywałam tego randkami, tylko spotkaniami, bo przecież z nikim się tam nie całowałam. Po prostu lubiłam wypić kawę z kolejnym facetem, który mnie bajerował i – co tu kryć – próbował zaciągnąć do łóżka. Nie zdradzałam męża, ale świadomość, że miałabym z kim, sprawiała, że czułam się bardziej atrakcyjna. Z czasem przestałam się przejmować, że Miłosz może coś podejrzewać.

Mąż znalazł moje wiadomości pisane do innych facetów

Pisałam jednocześnie z kilkunastoma mężczyznami, umawiałam się z nimi przynajmniej dwa razy w tygodniu, chociaż – z czego byłam bardzo dumna – nigdy więcej niż jeden raz z każdym. Któregoś dnia wyszłam z wanny i zastałam Miłosza ze łzami w oczach. W ręce trzymał mój telefon. – Nina... – Patrzył na mnie wzrokiem, który skojarzył mi się z umierającym Jelonkiem Bambi. – Co to jest? Zapomniałaś wyciszyć telefon i cały czas przychodziły wiadomości...

Byłam na siebie wściekła. Mój telefon odblokowywał się na odcisk palca, ale też awaryjnie ustawiony był kod. Miłosz go znał, bo to była jego data urodzin. On jako kodu używał mojej. Szczerze mówiąc, poczułam ulgę. Znalazł moje wiadomości pisane do innych facetów. To musiał być koniec. I dobrze, bo to oznaczało, że on to załatwi za mnie i nie będę musiała tłumaczyć się, dlaczego czuję się przy nim, jakbym oglądała sześciogodzinną relację z posiedzenia sejmu. Ale Miłosz nie chciał mnie porzucać ani się ze mną rozwodzić. Nie. On chciał rozmawiać!

– Powiedz mi, jak do tego doszło – błagał. – Co zrobiłem źle? Czułaś się zaniedbywana? Za dużo pracowałem? Naprawimy to, obiecuję. Porozmawiajmy... – Nie chcę rozmów! – wybuchłam. – Chcę się rozstać! Odzyskać swoje dawne życie! Chcę żyć, Miłosz! Jak dwudziestosiedmiolatka, a nie emerytka!

Miłosz chciał, żebym dała mu jeden, ostatni tydzień

Miałam dwadzieścia dwa lata, kiedy za niego wyszłam. Cud, że nie dałam się od razu namówić na dziecko, bo nigdy bym z tego nie wybrnęła. Od życia, za jakim tęskniłam, dzielił mnie więc tylko rozwód. To wszystko wydarzyło się pod koniec marca. Wielkanoc wypadała wtedy piątego kwietnia. – Za tydzień mamy rocznicę – szepnął Miłosz z cierpieniem na twarzy. – Nasza rocznica była wczoraj – syknęłam. – To obchodzenie rocznicy w Wielkanoc to taka sama fikcja jak całe małżeństwo! Byliśmy za młodzi, Miłosz. To był błąd, ale życie przed nami...

Mogłam się spodziewać, że on się rozpłacze. Zawsze był taki wrażliwy. Kiedyś to mi się podobało, teraz mnie irytowało. Ale powiedział, że nie będzie mi robił problemów. – Dam ci rozwód bez orzekania o winie – szepnął. – Ale w zamian chcę, żebyś dała mi jeszcze ten tydzień. Chcę, żeby Wielkanoc była normalna. Mam plany na naszą piątą rocznicę. Daj mi ten czas, a jeśli potem zdecydujesz, że chcesz rozwodu, podpiszę ci papiery.

Zgrzytnęłam zębami, ale się zgodziłam. Miałam wprawę w odgrywaniu teatrzyku na użytek naszych rodzin. Wystarczyło siedzieć i się sztucznie uśmiechać, a potem jechać do domu i wyciągnąć z barku butelkę wina. Tyle że w Wielką Sobotę Miłosza rozłożył rotawirus. Nie wychodził z łazienki i wyglądał jak trup. – Jedź sama – powiedział, a ja uznałam, że to żadna różnica. Ale to była ogromna różnica!

Nagle wszystko się zawaliło...

Bez Miłosza u boku czułam się wystawiona na ataki krewnych, którzy wypytywali mnie o dziecko i zarzucali mnie milionem niechcianych rad. Cholera, ależ mi brakowało męża, który stawałby w obronie naszej prywatności i ściskał porozumiewawczo moją dłoń pod stołem. Jeszcze gorzej było w lany poniedziałek. Miłosz odwołał nocne zwiedzanie zamku „z duchami”, które mi się marzyło i tylko wręczył mi prezent. Nowy telefon. To było tak praktyczne i niespodziewane, że zdębiałam.

– Kupiłem nam bilety do teatru, ale pomyślałem, że po rozwodzie bardziej ci się przyda nowy smartfon. Przecież i tak nie poszlibyśmy razem. Szczęśliwej rocznicy, Nina...

Nie wiem, co się wtedy stało. Nagle wszystko się zawaliło, a ja zobaczyłam, że stoję pośród dymiących gruzów. Dotarło do mnie, że życie bez Miłosza będzie... okropne. I że nie chcę jeździć do mamy na święta z żadnym innym mężczyzną ani nie pójdę na żaden spektakl bez niego.

Tak, był przewidywalny, ale to była zaleta! Wiedziałam, że mogę na niego liczyć i że nasze wspólne życie ma solidne podstawy. Zrozumiałam, dlaczego nie umawiałam się z nikim dwa razy. Bo mężczyźni, z którymi się spotykałam, byli płytcy i nic mnie z nimi nie łączyło. I czułam, że żaden z nich nigdy nie dałby mi tego, co dawał mi Miłosz: bezwarunkowej akceptacji, zrozumienia i miłości.

– Nie chcę rozwodu... – wyszeptałam z oczami pełnymi łez. – A czego chcesz? – zapytał cicho. – Porozmawiać... Bardzo chcę z tobą porozmawiać... A potem iść na ten spektakl. Tylko z tobą.

Od tamtego dnia minęły prawie dwa lata, a ja ani razu nie pożałowałam, że zostałam z mężem.

Czytaj więcej