Emilia Sompolska: Wszystko musiało być perfekcyjnie. Dopiero po wypadku pojęłam, że nie tędy droga...
Emilia Sompolska z mężem.
Fot. Archiwum prywatne

Emilia Sompolska: Wszystko musiało być perfekcyjnie. Dopiero po wypadku pojęłam, że nie tędy droga...

– Bliscy niemal nie odchodzili od mojego łóżka. Ledwo do mnie docierało, co się wydarzyło – wspomina w reportażu opublikowanym w "Chwili dla Ciebie" Emilia Sompolska (36 l.) z Łodzi.

 

Przystojny, uśmiechnięty – myślałam ciepło o Krzysztofie. Pracowaliśmy razem w kawiarni znanej sieci. Wzajemna sympatia z czasem przerodziła się w uczucie.  Był wrzesień 2014 r., gdy braliśmy ślub. – Piękna para – wołali goście przed kościołem. Obsypywali nas ziarnami ryżu – na szczęście!  

Byliśmy zakochani, zwiedzaliśmy świat, dorabialiśmy się, meblowaliśmy. Do pełni szczęścia brakowało nam tylko dziecka.   – Jestem w ciąży? – równo rok później z taką nadzieją szczęśliwa szłam do lekarza.

– Widzę trzy pęcherzyki ciążowe – uśmiechnął się. – Ale... jeden jakby słabiej się rozwija, może być tylko dwójka dzieci. – Tylko?! – jęknęłam.

Sama miałam siostrę bliźniaczkę, Monikę. Była też 4 lata starsza Ania. Mama nieraz mówiła, ile przy opiece nad nami było obowiązków. – Ale jeszcze więcej radości – wspominała teraz wzruszona, gdy powiedziałam o dzieciach.  

Pierwszy niepokój zniknął, zaczęłam się niesamowicie cieszyć. Ba, byłam trochę zawiedziona, gdy los zdecydował, że będzie jednak dwójka.

– Za to chłopaki! – triumfował mąż. Szymuś z Dawidkiem urodzili się w kwietniu 2016 r., półtora miesiąca przed terminem. Byli cudowni, tylko, jak to wcześniaki: słabsi od rówieśników, narażeni na zdrowotne komplikacje. Nasłuchałam się tego od lekarzy i, gdy po 3 tygodniach wróciliśmy do domu, byłam zaniepokojona. Do tego, gdy mąż był w pracy i zostawałam sama z dziećmi, nie raz, nie dwa nie wiedziałam, w co ręce włożyć.

– Jeden głodny, drugi ma mokro. A tu się trzeba spieszyć na różne badania – mówiłam mamie i teściowej.  

Na początku pomagały mi w karmieniu, przewijaniu. Często zabierały maluchy na spacery. Ale potem sama złapałam już rytm. I... cóż, wysoko stawiałam sobie poprzeczkę. Chłopcy musieli być dopieszczeni.  – My, żeby pomóc – obie babcie nadal czasem się zjawiały.

– Sytuacja opanowana – wskazywałam na najedzonych, wystrojonych w wyprasowane ciuszki synków. – Jesteś niesamowita! – bliscy byli pod wrażeniem. – Dzieci zadbane, obiad ugotowany.

W domu aż lśni od czystości. Miło mi było tego słuchać. A także uspokajających słów lekarzy, że ze zdrowiem chłopców wszystko dobrze. Byli śliczni, świetnie się rozwijali. Gdy poszli do przedszkola, wróciłam do pracy.  

– Mogłabym więcej zarabiać – wyrzucałam sobie czasem, bo  potrzeby były duże. Synkowie szybko ze wszystkiego wyrastali, mieli atopowe zapalenie skóry, potrzebowali specjalnych kosmetyków. „Maluchom nie może niczego zabraknąć” – jak zawsze dużo od siebie wymagałam. Mamę to martwiło. Uważała, że się przepracowuję. – Czemu mi się tak przyglądasz? – spytałam ją kiedyś. – Blada jesteś – odparła. – Przebadaj się, zrób może badanie krwi. – Kiedyś zrobię – machnęłam ręką, ale wciąż miałam na głowie co innego. 

W ubiegłe wakacje obiecałam, że pomogę cioci, która prowadziła cukiernię w Łodzi. Miałam wpaść w sobotę, 3 lipca przed południem. Cała rodzina uwielbiała jej wypieki, słynne na całą Łódź. Zaplanowałam, że przy okazji zabiorę do domu przepyszne ciasto na niedzielę. – Co jest? – zdziwiłam się, bo ledwo założyłam sandałki. Takie miałam opuchnięte stopy. W cukierni słaby był ze mnie pożytek.

– Co tobie? – martwiła się ciocia, gdy co chwila przysiadałam z braku sił. „Muszę się rozkręcić” – myślałam, wracając już do domu. Obiecałam chłopcom wyjazd na basen po południu. Droga była pusta, wjechałam na niewielki most i...

„Co się stało?!” – gdy się ocknęłam, moje ciało przeszywał przeraźliwy ból. Po chwili wszystko zrozumiałam! Straciłam przytomność i auto wpadło do rzeki. Na szczęście nie była głęboka, za to rana w ręce, w którą wbiła się barierka mostu – bardzo!  Jak przez mgłę widziałam ratowników, którzy mnie wyciągali. Ledwo też do mnie docierało, co mówiono w szpitalu: – Fatalne wyniki krwi, stąd ta opuchlizna, omdlenie.

Stłuczenie płuc, wstrząs krwotoczny, uszkodzona wątroba, uszkodzenie nerwów w prawej ręce... – lista urazów dosłownie się nie kończyła. „Odpływałam” z przerażenia, z bólu. Raz, drugi, trzeci trafiałam na stół operacyjny. Przy moim łóżku czuwali bliscy – wszyscy bladzi z nerwów. Moja chrzestna, ukochane kuzynki. 

– Ciociu, spokojnie – pocieszały moją mamę. Gdy dowiedziała się o wypadku, strasznie skoczyło jej ciśnienie. Trzeba było wezwać pogotowie. Jej siostra i moje kuzynki Ewelina i Julka nie wiedziały już co robić: czuwać nad nią, czy być ze mną w szpitalu.

Od bliskich dowiedziałam się, że podczas operacji ledwo uszłam z życiem. Ale ono wciąż było zagrożone. Kolejną operację miałam w Warszawie.  Po niej wprowadzono mnie w śpiączkę farmakologiczną. Potem przed oczami stawały mi dziwne obrazki: byłam na wyspie, patrzyłam na papugi. Chodziłam po łące pełnej kwiatów. Wołałam synków.

– Emilko, oni są bezpieczni z twoją mamą – usłyszałam w końcu. – Tu nie mogą wchodzić. Tu, czyli do szpitalnej sali! Łąka, papugi – to mi się śniło. A teraz lekarze wybudzili mnie ze śpiączki. Byłam w niej przez 3 tygodnie, a przy mnie wciąż czuwali bliscy. Tam i w szpitalu w Łodzi, gdzie wróciłam. Sporo czasu upłynęło, ale w końcu było ze mną coraz lepiej.

– Pewnie jesteście wycieńczone – mówiłam mamie i teściowej. Gdy mąż był w pracy, zajmowały się chłopcami.  – Ciocia Ewa i Ewelina z Julią pomagają – usłyszałam. – Jak się podzieli zadaniami, to człowiek nie jest tak zmęczony.

Wiedziałam, co to znaczy. Wcześniej sama zawsze mogłam na nie liczyć. Teraz gotowały i przynosiły mi jedzenie do szpitala, bym szybciej wracała do zdrowia. Przemęczenie – lekarze podejrzewali, że to od niego wszystko się zaczęło. Za dużo brałam sobie na głowę. No i zdarzył się wypadek. Lekarze nie kryli, że jego skutki długo będę odczuwała. Przeszłam 9 operacji. Potrzebna była i jest nadal żmudna, bolesna, ale też kosztowna rehabilitacja. Siostra na ten cel założyła dla mnie w internecie zbiórkę – za każdą wpłatę byłam i jestem wdzięczna (https://www.siepomaga.pl/emilia-sompolska).

Emocje sięgnęły zenitu, gdy po 2 miesiącach wypisano mnie do domu.  – Mama! – synowie mocno się do mnie przytulili.  Łzy szczęścia, że ich widzę, mieszały się ze łzami bólu. Z czasem poczułam go w mojej ręce. I to był doskonały objaw. Wracało mi w niej czucie. W płucach nadal zbiera mi się woda, organizm jest osłabiony, ale wszystko idzie ku dobremu.

Wiem, że prawdopodobnie czeka mnie jeszcze jedna bardzo kosztowna operacja, odkładam już na nią, ile tylko mogę, bo moi chłopcy potrzebują sprawnej mamy.  

Kiedyś byłam perfekcjonistką. Teraz liczyło się tylko, że jestem w domu w otoczeniu bliskich, którzy mi pomogli w najtrudniejszych chwilach. Ale zrozumiałam, że o pomoc warto prosić czasem też na co dzień. Nie brać na siebie zbyt wiele, bo troska o rodzinę, dzieci, to dbanie również o siebie.

Emilii Sompolskiej wysłuchała Magda Pol

Głosuj w plebiscycie Gloria 2021 organizowanym przez tygodnik "Chwila dla Ciebie"

Reportaż opublikowano w "Chwili dla Ciebie" w 2021. Pani Emilia Sompolska wraz z dziewięcioma innymi bohaterkami reportaży "CdC" została nominowana do tytułu Gloria 2021 w plebiscycie organizowanym przez redakcję tygodnika. 

O tym, czy zostanie Glorią 2021 zdecydujesz, głosując w plebiscycie na stronie https://sprawdzone.pl/gloria2021.

Czytaj więcej