"Miałem to, o czym marzyłem jako dziecko. Ale wszystko na kredyt..."
Fot. 123RF

"Miałem to, o czym marzyłem jako dziecko. Ale wszystko na kredyt..."

"W dzieciństwie nie miałem nic. Nawet porządne buty były dla mnie nieosiągalne, bo zawsze donaszałem stare po rodzeństwie. Za pierwsze zarobione pieniądze od razu kupiłem sobie własną nową parę. Wtedy obiecałem sobie, że już nigdy nie będę biedny! Wstyd mi było, że moi rodzice dorobili się piątki dzieci i niczego więcej. Ja chciałem żyć inaczej..." Paweł, 33 lata

Wychowałem się w biednej rodzinie i latami patrzyłem na to, że inni bez trudu dostają od rodziców to, o czym ja mogłem tylko zamarzyć. W dzieciństwie nawet porządne buty były dla mnie nieosiągalne, bo zawsze donaszałem stare po rodzeństwie. Kiedy wreszcie poszedłem do pracy, to pierwszą rzeczą, jaką sobie kupiłem, były piękne, pachnące nowością buty. Miałem wtedy zaledwie dziewiętnaście lat. Po przyjściu do domu postawiłem je w pudełku na biurku i patrzyłem na nie chyba przez godzinę. Wtedy powiedziałem sobie – nigdy nie będę biedny! Chciałem żyć jak inni. Ubierać się jak inni, mieć dom taki jak inni ludzie. Żeby nikt po mnie nie poznał, z jakiej rodziny pochodzę. Wstyd mi było, że moi rodzice dorobili się tylko piątki dzieci i niczego więcej.
Moje rodzeństwo nie miało takich ambicji, ale owszem – zazdrościło mi.
– Proszę, proszę, nowy telewizor! – mówiła moja siostra, gdy przyszła do nas z mężem i dziećmi.
– Na kredyt wzięliśmy – przyznałem. – Myślisz, że mogę tak szastać gotówką?!
– Ale po co wam aż taki wielki ekran? – dziwiła się.
– Pracuję, to sobie mogę kupić największy, na jaki mam ochotę!

Oboje z żoną na to wszystko harowaliśmy

Oboje z Irenką pracowaliśmy od rana do wieczora, ale za to, gdy przychodziliśmy do domu, mogliśmy się cieszyć naszym gospodarstwem. Mieliśmy nowoczesny ekspres do kawy, który doskonale spieniał mleko i mielił kawowe ziarna, najlepszy odkurzacz z filtrem wodnym, mikrofalówkę i piekarnik sterowane smartfonem, ogromny telewizor, nowe laptopy, designerskie meble... Gdy wchodziłem do domu, widziałem, że moja ciężka praca ma sens. Czasem łapałem się na tym, że nie mam czasu obejrzeć filmu w tym telewizorze, chyba że od święta... ale... coś za coś!

Zakupy sprawiały nam ogromną frajdę

W sobotę wsiadaliśmy do samochodu i jechaliśmy na zakupy. Była to i dla mnie, i dla żony wielka przyjemność. Pamiętałem z dzieciństwa wyprawy z matką na bazarek. Kupowała byle co, byle taniej. Nieraz prosiłem, jak to dziecko, o jakieś smakołyki. Nigdy nie ustąpiła, mówiła, że nie ma na głupstwa pieniędzy.
Napawałem się więc tym, że mogę sobie kupić, co zechcę – od czego miałem w końcu kartę kredytową? Ona pozwalała mi spróbować rzeczy, o których śniłem jako dziecko – pachnących oliwek, najlepszego łososia, egzotycznych małży, delikatnego, dobrego mięsa.
Kiedyś, gdy Irenka wrzuciła do koszyka parówki, chciałem je wyjąć i z powrotem położyć na półce.
– To dla biednych, kup sobie porządną wędlinę, kochanie – powiedziałem, a żona popatrzyła na mnie z urazą.
– Oszalałeś? Mam po prostu ochotę na parówki!
– Skoro masz ochotę... – zgodziłem się niechętnie.
Zawsze wyjeżdżaliśmy z pełnym wózkiem. Ale od czego w końcu miałem samochód? W domu wciąż brakowało miejsca w lodówce, ale gdy ją otwierałem i wiedziałem pełne półki, czułem się naprawdę szczęśliwy. Sobie i żonie zapewniłem takie życie, jakiego sam nigdy nie miałem.

Czasem – przyznam – przesadzałem z ilością zakupów i część rzeczy trzeba było wyrzucać, co bardzo irytowało moją starszą siostrę. Ona uważała, że jest zbyt wielu głodnych na świecie, żeby wyrzucać jedzenie. Ale jej nie słuchałem. Co się złego stanie, jak raz wyrzucę jeden przeterminowany jogurt czy serek? Świat się od tego nie zawali! Do pewnego momentu wszystko świetnie się układało. 

Mieliśmy kredyty, a ja straciłem pracę 

 – No i co teraz będzie? – spytała mnie przerażona Irenka. „Sam chciałbym to wiedzieć”, pomyślałem. Nie mogłem jednak pokazać strachu. Jeśli ja się załamię, to ona sobie nie poradzi! Muszę więc robić dobrą minę do złej gry...
– Nie martw się! Nie my jedni jesteśmy w takiej sytuacji! A inni jakoś sobie radzą, więc my też sobie poradzimy! – pocieszyłem żonę.
– U mnie też już nie będzie nadgodzin – zmartwiła się. – Zostanę z gołą pensją. Ani premii, ani żadnych dodatków. Co my zrobimy, Paweł?
Nie wiedziałem... Zwolnili mnie z dnia na dzień. Mój zakład po prostu całkowicie stracił płynność finansową. Na ile mogli, na tyle wypłacili nam ostatnie, zresztą już częściowo zaległe pensje. Były to jednak niewielkie pieniądze w porównaniu z tym, co miałem w każdym miesiącu do zapłacenia. Rata za komputer, za telewizor, rata za samochód, właściwie za prawie każdą rzecz w domu płaciliśmy jakieś raty. Póki miałem pracę, dawaliśmy radę bez trudu. Miałem żal do losu, że chce mi zabrać to poczucie bezpieczeństwa i zamożności, tak bardzo dla mnie ważne.

Zawisło nad nami widmo komornika

Zacząłem szukać jakiejkolwiek pracy, ale znajdowałem tylko dorywcze zajęcia. Wkrótce zaczęły przychodzić pierwsze wezwania do zapłaty zaległych rat, monity i pogróżki.
– No i doigrałeś się – stwierdził szwagier, a w jego głosie usłyszałem chyba delikatną satysfakcję. – Tak to jest, jak ktoś odgrywa wielkiego pana, a wszystko ma na kredyt.
– Daj mu spokój, Sławek – rzuciła ostro moja siostra. – Może i Paweł ostatnio za bardzo zadzierał nosa, ale to nie powód, żeby mu teraz dokopywać! Rodzina to rodzina!
Po raz pierwszy od bardzo dawna poczułem w stosunku do mojej starszej siostry wdzięczność. A zawsze uważałem ją raczej za zawistną i przemądrzałą jędzę! Miała dopiero czterdzieści lat, ale wyglądała na dużo więcej. Życie ją tak załatwiło. Ja chciałem inaczej, a teraz...
– Ale co mogę zrobić? – jęknąłem.
– Jedno możesz na pewno! Tak zrobiła moja znajoma z pracy – powiedziała siostra. – Sprzedać te wszystkie zachcianki i spłacić z nich, co się da.
– Jakie zachcianki? – nie zrozumiałem.
No, te wszystkie twoje miksery, ekspresy i bajery. Sprzedaj, a za pieniądze pospłacaj raty!
– Mam zostać w pustym mieszkaniu? – oburzyłem się.
– A kto mówi, że w pustym?
– Bez ekspresu? Mikrofalówki? – przeraziła się Irenka.
Ja nie mam i jakoś żyję – mruknęła siostra.
– Kawę możesz zaparzać w dzbanku, a mleko spienić trzepaczką. Ja tak robię! Zamiast w mikrofalówce żarcie możecie podgrzewać w normalnym garnku. Już nie pracujecie od rana do nocy, więc macie na to czas – zawiesiła głos. – A jakieś inne sprzęty się załatwi.
Chyba lepiej samemu sprzedać, niż ma ci komornik zabrać i opylić za grosze! – podsumował szwagier.

Czułem się, jakby mnie ktoś okradł

Świadomość, że mam sprzedać te rzeczy, sprawiała mi prawie fizyczny ból. „Jak my teraz będziemy żyli?”, rozmyślałem w bezsenne noce. „Nie ma wyjścia z tej sytuacji. Żadnego wyjścia.” Powoli musieliśmy jednak oddawać nasze ukochane rzeczy. Najpierw sprzedaliśmy ekspres. Unikałem spoglądania na puste miejsce na blacie kuchennym, tak przecież lubiłem, gdy rano w mieszkaniu pachniało świeżą kawą. Potem musieliśmy sprzedać mikrofalę, nasz wypasiony odkurzacz z filtrem wodnym, telewizor, nasze nowe meble i samochód. Choć trwało to parę tygodni, a nasze długi znacznie się zmniejszyły i mogłem już dorywczymi pracami dorobić na pozostałe zaległości, to nie mogłem patrzeć, jak zmieniło się nasze mieszkanie. Czułem się jak obcy we własnym domu. Jakby ktoś mnie obrabował. Zamiast skórzanej kanapy w salonie stała teraz jakaś sofa. Podarowali ją nam znajomi, bo sami kupili sobie nowe meble, a wiedzieli, że potrzebujemy pomocy. Byłem im z jednej strony wdzięczny, ale też czułem niesmak. Jakbym był żebrakiem.
– Durny jesteś – powiedziała na to moja siostra. – Jak dają, to bierz, a jak biją, to uciekaj. Przecież im niepotrzebne, trzeba podziękować i już!
Szwagier z kolei przyniósł mi telewizor. Był stary, ale dobrze odbierał. Odkurzacz kupiłem zwykły w markecie za jakieś grosze.

Zaczęło się oszczędzanie na wszystkim

Musieliśmy zacząć oszczędzać na jedzeniu, więc zaczęliśmy kupować na bazarku. Teraz najważniejsze były comiesięczne rachunki, a nie zakupy. Nie opłacało się nam jeździć tramwajem czy autobusem po sprawunki, zresztą spaliłbym się ze wstydu, gdyby sąsiedzi zauważyli, że zamiast wygodnie z samochodu, wynoszę torby z tramwaju...
– A co cię to obchodzi? – zdziwiła się moja siostra, która teraz przychodziła uczyć Irenkę, jak gotować tanio, ale za to smacznie.
– Nie rozumiesz? Tu chodzi o mój honor! – uniosłem się. – Nie życzę sobie, żeby ludzie myśleli, że... – urwałem, bo mogła pomyśleć, że ją krytykuję.
Że jesteś biedny? A co w tym złego? – powiedziała moja siostra, energicznie mieszając zupę. – Poza tym zaręczam ci, że ludzie mają masę własnych problemów, a twoje życie obchodzi ich tyle co zeszłoroczny śnieg!

Siostra powiedziała mi, co jest dla nie j ważne

– A tobie to nie przeszkadza, że ze Sławkiem tak naprawdę nic nie macie? – zaperzyłem się, choć Irenka spojrzała na mnie przestraszona.
– Nie, nie przeszkadza! – odpowiedziała moja siostra spokojnie. – Nie od dziś wiem, że masz nas za leni, ale to nieprawda! Nam w życiu chodzi o coś innego niż tobie!
– A o co? – zdziwiłem się.
– Wy mieliście te wszystkie rzeczy – machnęła ręką w kierunku salonu – a my mamy trójkę dzieci. I chcemy mieć dla nich czas. Mogłabym pracować do nocy, ale nie chcę. Wolę się ubierać w lumpeksie i móc grać z dziećmi w chińczyka. Czasem się zastanawiałam, po co wam te wszystkie sprzęty, skoro was ciągle nie ma w domu. I tak nie macie kiedy się tym cieszyć. A ja mam czas na cieszenie się. Po prostu.
– I co z tego?
– Pomyśl trochę! – warknęła siostra. – Podobno jesteś najbardziej inteligentny z nas wszystkich.
– Chcesz, żebym się umartwiał, odmawiając sobie wszystkiego, i jeszcze się z tego cieszył?
– Nic nie rozumiesz! – westchnęła. – To kwestia wyboru. Na ciebie przyszło otrzeźwienie, że same przedmioty i zakupy szczęścia ci nie dadzą. Ja mam taki sposób, że budzę się codziennie rano i myślę, za co mogę być wdzięczna. Za zdrowie, za dzieci, za dobrego męża, za dach nad głową, za to, że ładna jesień, że na chleb starcza. A tobie ubyło parę rzeczy, a zachowujesz się, jakby ktoś umarł. To jeszcze nie koniec świata, a prawdziwe życie to nie telewizyjna reklama. Nie chodzi o to, żebyś niczego nie miał. A miej sobie! Tylko kosztem czego to miałeś?

Dziś wcale nie uważam się za biednego!

Tamtej nocy znów nie mogłem spać i ciągle myślałem o tym, co powiedziała moja siostra. Czym jest tak naprawdę szczęście? Zacząłem słuchać nocnych odgłosów... Słyszałem cichy i spokojny oddech Irenki, skrzypienie podłogi, gdzieś daleko pojechała karetka. „Jakie to szczęście, że my nie musimy do nikogo wzywać pogotowia, że jesteśmy zdrowi”, przyszło mi nagle do głowy i chyba zrozumiałem to, co chciała mi powiedzieć siostra. Poczułem tę wdzięczność, prawdziwą wdzięczność za to, że mam to łóżko, tę kołdrę, tę kochającą żonę obok siebie. Jeszcze czasem bywa mi przykro, że stało się tak, jak się stało, ale... uczę się nowego stylu życia.
Robimy co tydzień niewielkie zakupy na targu i nie wyrzucamy jedzenia. Irenka uszyła na sofę nowy pokrowiec i poduszki. Posadziła też w doniczkach kwiatki.
– Wcześniej też chciałam je uprawiać – przyznała – ale nie miałabym czasu się nimi zajmować. A teraz nie będzie tych nadgodzin, więc mam wolne wieczory! Częściej odwiedza nas rodzina...
Nawet szwagier przyznał, że miał mnie trochę za nadętego snoba i materialistę, ale widzi, że taki nie jestem. – Równy z ciebie gość. Nie przejmuj się. Jak jest dołek, to musi być i górka! Ale mnie już taka górka jak przedtem nie interesuje. Postanowiłem sobie, że nie będę więcej brał więcej kredytów po to, aby żyć ponad stan. Chcę żyć z tego, co mam. I dziś wcale nie uważam się za biednego!

 

Czytaj więcej