"Dwa razy chciałam odejść od męża, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie..."
Fot. 123RF

"Dwa razy chciałam odejść od męża, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie..."

"Wyszłam za mąż bez wielkiej miłości. Myślałam, że może uczucie przyjdzie z czasem, ale tak się nie stało. Chciałam mieć wspólne pasje, partnera do dyskusji, ale mój Jarek miał zupełnie inne zainteresowania. Szybko zrozumiałam, że po prostu nie pasujemy do siebie. A mimo to tkwiłam w naszym małżeństwie..."  Marta, 45 lat

Kiedy poznałam Jarka, miałam 22 lata i byłam samotną absolwentką kolegium nauczycielskiego. Przyjaciółka, Iwona, chciała mnie koniecznie wyswatać. Zaprosiła mnie na imprezę imieninową, na którą przyszedł też Jarek.

Ten chłopak nie bardzo mi się podobał

– Podoba ci się? – wypytywała.
– Za niski… Blondyn, a ja lubię brunetów, no i… to tylko kierowca! – wybrzydzałam.
– A widziałaś, jak dobrze mu z oczu patrzy? – broniła go przyjaciółka. – I od razu wpadłaś mu w oko, nie mów, że tego nie zauważyłaś…
Fakt, Jarek nie spuszczał ze mnie wzroku, to było bardzo miłe… Sama nie wiem, czy pod wpływem tego spojrzenia, czy pod presją Iwony dałam się zaprosić na randkę. Pierwszą, drugą i trzecią. Po tych kilku spotkaniach wiedziałam, że Jarek ma małą firmę przewozową, ale dopiero „na rozruchu”, dobrze całuje, chciałby się już ożenić i że… nie kojarzy nazwisk połowy pisarzy, o których mu opowiadałam! Ale wciąż nie wiedziałam, co JA do niego czuję. Z rozterek zwierzyłam się Iwonie.
– Nie rozumiem cię. Jarek jest zaradny, pracowity, opiekuńczy, ty go lubisz. On cię chyba kocha… – wyliczała. – Nad czym tu w ogóle debatować? – patrzyła na mnie zdziwiona.
Westchnęłam. Iwona wyszła za mąż zaraz po maturze. Miała już dwoje dzieci. Dla niej wszystko zawsze było proste… „A może rzeczywiście za długo się zastanawiam?”, pomyślałam.

Nie byłam zakochana, ale zgodziłam się na ślub

Więc gdy po paru miesiącach Jarek się oświadczył, powiedziałam: „Tak”. Przez pierwsze tygodnie po ślubie czułam się szczęśliwa. Byliśmy na uroczych wczasach… Wprawdzie kiedy ja wieczorami wertowałam książki, mój mąż przeglądał czasopisma motoryzacyjne. Jednak wtedy kompletnie mi to nie przeszkadzało. Po powrocie kończyliśmy remontować mieszkanko, które dostaliśmy od rodziców. Jarek zaimponował mi wtedy pracowitością i zaradnością… A potem zaprosiliśmy na parapetówkę znajomych. I to była totalna porażka. Przyszło parę moich koleżanek ze studiów, więc rozmowy toczyły się wokół tematów obcych dla Jarka. Nie rozumiał dowcipów, które opowiadali! Matko, ile razy tego wieczora wstydziłam się za niego!… To chyba właśnie wtedy tak naprawdę zrozumiałam, że nie pasujemy do siebie. Uświadomiłam sobie, że na co dzień rozmawiamy o samych banalnych rzeczach: o ciężarówkach i kłopotach z pracą. O tym, że przepadło zlecenie na transport, że klient nie chciał zapłacić, kierowca gdzieś zabalował i nie przyjechał do pracy… A ja wciąż tęskniłam do czegoś innego. Chciałam mieć wspólne pasje, partnera do dyskusji.
– To bezsens tyle wydawać na książki, których potem się nie czyta! – coraz częściej narzekał Jarek.
– Których TY nie czytasz, gwoli ścisłości – dodawałam ze złością. – Nie samymi pieniędzmi przecież człowiek żyje! – podkreślałam z przekąsem. – Zastanawiam się, czy w ogóle znasz inne słowo niż „ile?” – wytykałam mu.

Pierwszy raz chciałam odejść już rok po ślubie

Po kilkunastu burzliwych kłótniach, zaledwie rok po ślubie, przyszło mi na myśl, żeby zerwać ten związek. „Ja Jarka nie kocham, nie pasujemy do siebie. Po co się męczyć przez resztę życia?”, uznałam zrezygnowana. Lecz kiedy podjęłam tę decyzję, okazało się, że będziemy mieli dziecko! Załamałam się. Tymczasem Jarek szalał ze szczęścia, spełniał każdą moją zachciankę. Może właśnie dlatego spojrzałam na niego przychylniej. „Los zadecydował za mnie”, uznałam. Marysia szybko stała się „córeczką tatusia”. To on zabierał ją na szczepienia, gdy była mała, a potem biegał do szkoły na wywiadówki. Do niego przychodziła z podrapanym kolanem. Miałam wrażenie, że ta bezgraniczna miłość córki rekompensuje mężowi mój dystans – bo wciąż nie umiałam go pokochać… Często rozmyślałam, co by było, gdybym kiedyś odeszła od niego… Mówi się, że dziecko może uratować związek. Nas na pewno zbliżyło – rodzinne wakacje i spacery, wspólne przeżywanie problemów Marysi.

Drugi raz chciałam odejść, gdy córka dorosła

Kiedy córka dostała się na germanistykę i wyjechała na studia, pomyślałam, że to najlepszy moment, żeby zmienić coś w swoim życiu. Nie potrzebowałam rozwodu czy separacji – postanowiłam wyjechać do pracy do Niemiec. „Posiedzę tam parę lat, a jak się dobrze urządzę, może po prostu nie wrócę”, rozmyślałam. Marysia zaakceptowała moją decyzję o wyjeździe, pomagała mi nawet poszukać ofert w internecie i wypełnić stosowne dokumenty. A Jarek… Zauważyłam, że posmutniał i przygasł, jednak nie próbował mnie odwieść od tej decyzji.

Odezwało się moje sumienie

Tymczasem pewnego dnia mąż obudził się z potwornym bólem ucha.
– Zapalenie błędnika – zdiagnozowała lekarka w przychodni. – Wkrótce minie – pocieszała.
Rzeczywiście, ból ucha ustąpił, ale Jarek zaczął skarżyć się z kolei na silne bóle głowy. Którejś niedzieli, gdy chwycił pilota od telewizora, zauważyłam, że jego ręce drżą. „Pewnie z nerwów”, zrozumiałam. „Marysia wyjeżdża na studia, ja za granicę. Zostanie sam jak palec…”, odezwało się moje sumienie. Zaczęłam go baczniej obserwować i stwierdziłam, że zachowuje się inaczej niż zwykle. Chodził niepewnie, jakby po kilku głębszych, potykał się, a jego ręce nie były tak sprawne jak dotychczas. Niepokoiło mnie to. Na dodatek usłyszałam, jak dzwoni do przychodni i pyta o termin wizyty u neurologa…

Odkryłam, że choruje na stwardnienie rozsiane

Dwa tygodnie przed wyjazdem zabrałam się za gruntowne sprzątanie i przeglądając szuflady, znalazłam kopertę z różnymi wynikami badań Jarka sprzed miesiąca czy dwóch. Na ostatnim wyniku z badania mózgu widniała diagnoza: sclerosis multiplex. Przewertowałam naszą encyklopedię zdrowia i przeraziłam się: Jarek chorował na stwardnienie rozsiane! Kilka razy przeczytałam opis tej choroby, jej przebieg i rokowania chorego. Zaburzenia czucia, drżenie i niedowład kończyn, depresje. I stwierdzenie, że choroba jest nieuleczalna i prowadzi do trwałego kalectwa… Przeraziła mnie ta wizja. I świadomość, że ja niczego się nie domyślałam, a Jarek nie potrzebował mojego wsparcia. Uświadomiłam sobie, że tak naprawdę niczego o nim nie wiedziałam, bo nigdy nie chciałam się dowiedzieć! A do tego planowałam go opuścić, a on nie miał odwagi mnie zatrzymać.

Postanowiłam, że razem przez to przejdziemy

– Wiem wszystko, Jarek… – wieczorem pokazałam mu kopertę z wynikami. – Dlaczego… dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – nieoczekiwanie dla samej siebie rozpłakałam się.
Tyle masz kłopotów przed wyjazdem, nie chciałem ci dokładać kolejnych. Jakoś dałbym sobie radę… – powiedział cicho, odwracając głowę do okna.
– Nie mam zamiaru nigdzie jechać! – odparłam. – Zostanę z tobą. Razem przez to przejdziemy – przytuliłam się do niego. Nie wiem, czy nie pierwszy raz w życiu tak naprawdę spontanicznie…
Od tej rozmowy minęło pół roku. Mamy wielkie szczęście, ponieważ choroba Jarka postępuje powoli. Wciąż jest sprawny, chociaż czasem musi wspierać się kulami. Dużo ćwiczy, chodzi na rehabilitację. Bierze zalecone leki. Teraz, pod nieobecność Marysi, spędzamy ze sobą mnóstwo czasu sam na sam. I nareszcie nauczyłam się cieszyć z tych wspólnych chwil. Dopiero nieszczęście sprawiło, że staliśmy się sobie naprawdę bliscy…

 

Czytaj więcej