"Byłam pewna, że moja miłość zmieni Irka. Pierwszy szok przeżyłam tuż po ślubie...!
Fot. 123RF

"Byłam pewna, że moja miłość zmieni Irka. Pierwszy szok przeżyłam tuż po ślubie...!

"Kiedy poznałam Irka, byłam już zaręczona z poważnym, ale śmiertelnie nudnym facetem. Irek był inny – dowcipny, nieco szalony, zaskakujący. – To pijak i karciarz. Wiesz, w co ty się pakujesz? – ostrzegała mnie matka. Ale ja nie miałam zamiaru jej słuchać. Wreszcie czułam się kochana i pożądana! A potem życie wystawiło mi rachunek..." Alina, 32 lata

Siedziałam z moimi synkami, Tomkiem i Jackiem w pociągu, który miał nas dowieźć do mojego rodzinnego miasta. Z każdą minutą oddalałam się od Łodzi i sześciu długich lat ciężkiego życia. Bałam się tylko jednego, że mama na mój widok pokiwa głową i powie: „A nie mówiłam!?” Mówiła!

Kazik był nudny, a Irek zaskakiwał i czarował!

Zanim poznałam Irka, chodziłam z Kazikiem. On snuł plany – ślub, wspólne mieszkanie z jego ciotką, ja zajmuję się staruszką, domem, a jak Bóg da, to i dziećmi, on pracuje na rodzinę. Plany miał konkretne, rzeczowe, pozbawione cienia polotu. Sam Kazik taki właśnie mi się wydawał – konkretny i poważny. Przy nim czułam się pewnie, ale jednocześnie nasze spotkania były tak nudne, że czasem udawałam ból głowy, żeby tylko nie iść na randkę. Z przerażeniem myślałam o setkach identycznych dni i nocy u boku niekochanego mężczyzny. Wiem, że powinnam zerwać, nie zawracać mu głowy, ale nie miałam odwagi. Bałam się, że zostanę sama. Chłopak, nawet nudny, lepszy był od żadnego.

Na jakieś trzy miesiące przed planowanym ślubem pojawił się Irek. Przyjechał do naszej firmy jako likwidator.
– Pani Alinko, bardzo proszę o kawę i piękny uśmiech! – mówił. Weszłam do gabinetu z kawą i cukrem. – Prosiłem o uśmiech, a nie o słodką truciznę. Gustuję tylko i wyłącznie w słodyczach naturalnych – powiedział. Zmyślał, bo gdy pierwszy raz byliśmy w kawiarni, zjadł od razu dwa ciastka.
– Tak szybko zmieniłeś zdanie na temat słodyczy? – spytałam.
– Dlaczego? Jakie zdanie? – zdziwił się szczerze. – Naprawdę nie chcesz tego serniczka! To dawaj, dziewczyno, mnie tam słodyczy nigdy za dużo! Zaczęłam się śmiać i przypomniałam mu, co mówił o cukrze miesiąc wcześniej.
– Och, takie sobie gadki, zwykłe wygłupy, żeby zwrócić na siebie uwagę pięknej dziewczyny! – wyjaśnił.
Kazik oczywiście nigdy nie zdobyłby się na podobne żarty i właśnie dlatego on był nudny, a Irek nie! Wypowiedzi tego drugiego skrzyły się dowcipem, zaskakiwał, czarował i nigdy się nie miało pewności czy mówi poważnie, czy żartuje.

Oszalałam na punkcie Irka i jego poczucia humoru

Spotkanie w kawiarni zapoczątkowało nasz nieśmiały najpierw, a z czasem coraz gorętszy romans. Oszalałam na punkcie Irka, jego oczu, poczucia humoru i jego miłości. Wreszcie czułam się kochana i pożądana.
– Szaleję za tobą, głupieję i jeżeli dasz mi kosza, rozniosę w pył całe miasto – mówił. Aż tak krwiożercza nie byłam. Chciałam tylko, żeby mnie kochał, całował, żeby plótł te swoje zabawne głupstwa i już nigdy się mną nie znudził. Niestety, nieubłaganie zbliżał się termin ślubu z Kazikiem. Ukrywałam swój romans przed narzeczonym, dla którego miałam coraz mniej czasu. W domu mówiłam, że wychodzę z Kazikiem do kina, a biegłam do Irka. Jednak w małym mieście trudno się ukryć.
– Co się dzieje, Alinko? – spytała któregoś dnia mama. – Jesteś po słowie z uczciwym chłopakiem, więc się szanuj! Niszczysz sobie opinię dla jakiegoś glancusia, który wyjedzie i tyle go zobaczysz!
– To nie jest żaden glancuś! To chłopak wykształcony, po studiach no i bardzo mną zainteresowany. Kochamy się, mamo!
– Ile czasu go znasz? Miesiąc, dwa i już taka wielka miłość?! Kazika znasz kilka lat. Chłopak z porządnej rodziny, przyzwoity, przynajmniej masz pewność, że cię uszanuje. A ten skąd się wziął? Co ty o nim wiesz, poza tym, co sam ci naopowiadał? Pilnuj swojego Kazika, ja ci dobrze radzę.
– Nie kocham Kazika!

Zwróciłam pierścionek zaręczynowy i poczułam się wolna

Mama miała całkiem inne pojęcie o miłości, niż ja. Uważała, że wielkie uczucie przychodzi z czasem, w miarę jak ludzie się poznają, jak żyją obok siebie i zjadają wspólnie beczkę soli. Nie wierzyła w wybuch uczuć od pierwszego wejrzenia. Współczułam jej, bo ja uwierzyłam i byłam bardzo szczęśliwa. Coś jednak należało zrobić z Kazikiem. Miesiąc przed ślubem zwróciłam mu pierścionek zaręczynowy. Powiedziałam, że przykro mi, że kocham innego. Skłamałam. Nie było mi przykro. Byłam szczęśliwa, że nie spędzę życia u boku tego zasadniczego człowieka, wyzutego z poczucia humoru. Oddałam pierścionek i poczułam się wolna. Wolna wobec Kazika, ale coraz bardziej uzależniona od Irka. On był dla mnie jak narkotyk.

Według mojej mamy Irek był utracjuszem

Pierwszy raz Irek zjawił się w moim domu z dwoma bukietami kwiatów: jeden wręczył mamie, drugi mnie. Mama była speszona, nie bardzo wiedziała, co zrobić ze swoimi kwiatami. Może przeliczyła je na pieniądze? Wiosna, kwiaty drogie, a chłopak od razu szasta dwoma bukietami. To się nie mogło podobać mojej oszczędnej mamie. Kazik oczywiście nigdy by takiego szaleństwa nie popełnił. Dla niej wciąż tamten był wymarzonym zięciem, nie ten, który mnie przypadł do gustu.
A ja ci powiem, że to utracjusz i... nieodpowiedni element dla ciebie – stwierdziła kategorycznie po pierwszej wizycie.
– Dlatego, że jest elegancki, zabawny, sympatyczny? Jak ci się tak Kazik podoba, wyjdź za Kazika. Pasowalibyście do siebie z waszą powagą i z waszymi rozmowami.
Gdybym się wtedy nie uchyliła, pewnie dostałabym w twarz.
Ogromnie trudno jest wybierać między miłością do rodziców, a miłością do mężczyzny. Gdyby życie zmusiło mnie do takiego wyboru, na pewno stanęłabym przy Irku. Mama też o tym wiedziała, dlatego nie ciągnęła dłużej rozmowy. Mruknęła tylko, że przypomnę sobie jej słowa, kiedy już będzie za późno.

Z czasem pojawiło się wiele znaków zapytania

Zdecydowaliśmy, że pobierzemy się w czerwcu i razem wyjedziemy do niego, do Łodzi. Bardzo chciałam zobaczyć wcześniej nasze łódzkie mieszkanie, o którym wiele opowiadał, ale jakoś nigdy nie mogliśmy się wybrać. O rodzinie w ogóle nie mówił. Dał mi do zrozumienia, że nie najlepiej układały się jego stosunki z ojcem, a matki już nie miał. Im dłużej przebywaliśmy razem, tym więcej było różnych niedopowiedzeń i znaków zapytania, a ja odkrywałam inne oblicza ukochanego.
– Gdzie byłeś przez trzy dni? Nie pokazałeś się w pracy, nie zadzwoniłeś do mnie! Myślałam, że zwariuję z niepokoju – krzyczałam po pierwszej trzydniówce. Tłumaczył, że musiał wyjechać do ojca, że sprawy były rodzinne i ważne. Uwierzyłam, ale dwa dni później firmę obiegła wiadomość, że Irek przegrał w karty piętnaście tysięcy. Grał w jakiejś knajpie i w ogóle nie wyjeżdżał z miasta.
– A co ci miałem powiedzieć, maleńka? – patrzył niewinnie, bo też wcale się do winy nie poczuwał. Kłamstwo uważał za rzecz oczywistą, z przegranej nie zamierzał robić problemu. Był taki rozbrajający w swojej szczerości, że nie potrafiłam się na niego długo gniewać. Pomyślałam, że właściwie nic złego się nie stało. Gdyby zaszył się gdzieś z kobietą, o, to byłby problem! Grał jednak z mężczyznami, przegrał swoje – nie cudze pieniądze, więc nie należało go zbytnio dołować wyrzutami.
– Powiedz, że więcej tego nie zrobisz! Obiecaj! – poprosiłam.
– Jasne, że nie! – zapewnił z takim żarem, że uwierzyłam bez zastrzeżeń. Tydzień później znowu zginął na dwa dni. Nakłamałam mamie, że wyjechał do Łodzi.

Wierzyłam, że po ślubie wszystko się zmieni

Byłam przekonana, że gdy już będziemy razem, prowadzę tego nieznośnego chłopca na drogę cnoty. Kobiety mają swoje sposoby, ja też je miałam. Irek mnie kochał, tęsknił za mną, nie było powodów do obaw. Nasz ślub odbył się w czerwcu, tak jak sobie zaplanowaliśmy. Jeszcze tydzień wcześniej mama, razem z ciocią Jadzią, rodzoną siostrą ojca a moją chrzestną, błagały mnie żebym się rozmyśliła.
Karciarz, pijak i oszust! Dziecko, w co ty się pakujesz? Pół miasta już go zdążyło poznać z najgorszej strony.
– A jeżeli pół miasta się myli? Jeżeli to ja go znam, a nie owe pół miasta? To samo powtórzyłam Ewie i Rybci, najbliższym przyjaciółkom. One też usiłowały nakreślić mi obraz ukochanego w czarnych barwach.
Szłam do ślubu z wysoko podniesioną głową, byłam szczęśliwa i pełna wiary. Jedno co mnie martwiło, to nieobecność na uroczystości mojego przyszłego teścia. Prosiłam Irka, żeby mnie zawiózł do ojca, wierzyłam w swoje zdolności mediacyjne. Narzeczony kategorycznie odmówił. Lepiej znał swojego staruszka i jego upór. Rodzinę reprezentował jedynie wuj, bardzo elegancki i sympatyczny pan.

Pierwszy szok to jego mieszkanie

Pierwsze rozczarowanie przeżyłam, po przyjeździe do Łodzi. Mieszkanie Irka, o którym tyle słyszałam, było obskurną kawalerką. Pokój, łazienka i nisza na kuchenkę w przedpokoju. Metalowe, szpitalne łóżko, świetlicowy stolik i trzy taborety, to było całe urządzenie.
– Irek, a gdzie jest jakaś szafa? – rozglądałam się przerażona po ubogim wnętrzu.
– Wszystko kupimy, maleńka! Sama to mieszkanie urządzisz, według swojego gustu. No co, moja pani się nie cieszy?
– Inaczej mi opowiadałeś i inaczej to sobie wyobrażałam – powiedziałam, dzielnie panując nad łzami.
– A widzisz! Bo ja ci przedstawiałem marzenia, nie stan faktyczny. Najwyraźniej źle mnie zrozumiałaś. Ja uważam, że wnętrza muszą być takie, jakie sobie wymarzy żona. Złapał mnie na ręce, uniósł jak piórko, całował jak szaleniec i nawet dobrze nie mogłam się zastanowić, co mi wcześniej opowiadał! Łóżko było wyjątkowo niewygodne, a równie zbitej i nieświeżej kołdry chyba w życiu nie widziałam. Chwilowe kłopoty materialne Irka sprawiły, że urządzanie mieszkania przesunęło się w czasie. Jedyny mebel, jaki wymieniliśmy od ręki, to metalowe łóżko. W jego miejsce stanęła wygodna kanapa. Kołdrę, pościel, poduszki dostałam z domu. Resztę powoli uzupełnialiśmy, kiedy poszłam do pracy. Irek z każdej najdrobniejszej rzeczy cieszył się jak dziecko. Abażur od lampy nasadził sobie na głowę i cwałował po pokoju niczym smarkacz. Co jak co, ale rozbawić mnie, to on potrafił. Śmiałam się do łez i nawet nie miałam pretensji o przedłużające się kłopoty finansowe. Był cenionym pracownikiem w swojej firmie, zarabiał całkiem nieźle, ale jako żyrant musiał spłacać wielką pożyczkę za nieuczciwego kolegę. Tak mi powiedział i znowu uwierzyłam.

Wierzyłam mu do narodzin pierwszego synka, Tomka

Dziecko było jeszcze maleńkie, kiedy Irek zaczął przepadać na całe noce.
– Obiecałeś! Wiesz kim jest człowiek, który nie dotrzymuje słowa?
– Alinko, nie mów tak brzydko, proszę cię! Tak wyszło. Czasem choćbyś bardzo chciała, nie możesz słowa dotrzymać. Przypomnij sobie Kazimierza! To był argument podły, ale zatykający usta. Co mogłam odpowiedzieć? Już wtedy wiedziałam, że mam dwoje dzieci: maleńkiego Tomusia i fizycznie wielkiego lecz umysłowo równie malusieńkiego Ireczka. Wcale nie przesadzam. Irek był jak bezradne dziecko, tyle, że nie siusiał w pieluchy. Był dobry, nigdy nawet nie podniósł na mnie głosu, bardzo się martwił, kiedy ja się martwiłam, ale swoje robił i żył tak jak chciał. Wciąż bardzo go kochałam, zrozumiałam jednak, że tego człowieka nic nie zmieni, nawet największa miłość. Uczucie przyjmował jako coś absolutnie mu należnego. Był przecież taki dobry, taki uroczy i bezradny. Sam czar, sama słodycz, tylko trzeba było mieć siłę lwa, żeby to znieść.

Hazard pochłaniał całą jego pensję a i tak miał długi

Sama musiałam o wszystkim decydować i sama borykałam się z kłopotami finansowymi. Mąż próbował łożyć na utrzymanie domu, jednak hazard pochłaniał nie tylko całą pensję, ale i nasze oszczędności. Założyłam oddzielne konto w banku, do którego on nie miał dostępu. Wszystko co mieliśmy w domu: stół, szafę, pralkę, telewizor, kupiłam za swoje pieniądze i z pożyczek, które ja spłacałam. Co mnie trzymało przy Irku? To, że nigdy nie dał mi powodów do zazdrości o inną kobietę i to, że znowu byłam w ciąży. Narodziny Jacka odsunęły myśl o rozstaniu. Irek wydawał się zachwycony drugim synem. Zachowywał się tak, jakby wreszcie dojrzał do ojcostwa. Próbował kąpać i przewijać maleństwo. Przez pierwsze trzy miesiące sądziłam, że stał się cud. Niestety, cudu nie było. Mój mąż miał bliżej mi nie znane kłopoty z kolegami od karcianego stolika. Najpewniej był im winien pieniądze. Po trzech miesiącach wybrnął z tarapatów i prawie przestałam go widywać. Jego żarty wciąż były urocze, lecz mnie przestały już bawić. Obiecywał i nie dotrzymywał słowa, kłamał, grał w karty po całych nocach, pił, ale wszystkiego się wypierał.

Potrzebowałam wstrząsu

Tomek skończył pięć lat, Jacek cztery. Chłopcy wychowywali się właściwie bez ojca, jednak tęsknili za nim. Widać trzeba mi było wielkiego wstrząsu, żebym wreszcie walnęła ręką w stół. Spotkałam kiedyś na ulicy wujka, tego który był na naszym ślubie.
– To wy jeszcze jesteście razem? – zdziwił się czarujący pan.
– Tak. A czemu wujek uważa, że nie powinniśmy być razem?
– Jaki tam ze mnie wujek. Jakbym był rodzonym wujkiem, to bym go na kolano i pasem po dupsku. Z tym jełopem żadna baba nie wytrzymała dłużej niż rok. Przed tobą miał dwie, albo i trzy żony! Nie mówił ci? Patrz jaka bestia dyskretna! – zaśmiał się głośno. – Jest mi winien pięć tysięcy.
Nie wiem, czym bardziej się przeraziłam: żonami czy długiem. Żony właściwie były mniej groźne: było, minęło, załóżmy, że zapomniał powiedzieć. Wystraszyłam się jednak długów.

I to był już koniec wielkiej miłości...

Przyprowadziłam dzieci z przedszkola i ze zgrozą stwierdziłam, że mieszkanie wygląda jak po włamaniu. Zginął telewizor, nie doliczyłam się też kilku drobiazgów. Sięgnęłam do szafy po torbę i zaczęłam pakować rzeczy swoje i synów. To oni mi podpowiedzieli, że możemy pojechać do babci. Było mi smutno, ale nie tak bardzo jak myślałam. Było mi smutno, że się pomyliłam. Parę lat temu uparłam się udowodnić, że tego największego chłopca zdoła zmienić moja miłość. Miłość straciłam, a jego zmienić się nie dało.

 

Czytaj więcej