"W nocy na moim dyżurze urodziło się dziecko skazane na adopcję przez własną babcię..."
Fot. 123RF

"W nocy na moim dyżurze urodziło się dziecko skazane na adopcję przez własną babcię..."

"Jestem położną i w mojej pracy zdarzają się chwile, które łamią serce. Tak było właśnie wtedy. Ze bólem obserwowałam jak Pola po porodzie tuli w ramionach swoją córeczkę. Miała dla niej niewiele czasu. Wiedziała, że prawdopodobnie już nigdy więcej jej nie zobaczy. I nie był to jej wybór..."  Dorota, 42 lata

Siedemnastoletnia Pola przyjechała na oddział położniczy późnym popołudniem w sobotę. Towarzyszyła jej wysoka kobieta o surowym wyrazie twarzy.

Matka Poli podjęła decyzję za nią

– Jestem matką Poli – przedstawiła się oficjalnym tonem. – Pani będzie odbierać poród? – zapytała. Przytaknęłam.
– Najwyraźniej maleństwo pojawi się na świecie w nocy – odparłam z uśmiechem. – Jeśli wszystko dobrze pójdzie, w niedzielę!
Usta kobiety jednak nawet nie drgnęły. Patrzyła na mnie poważnym, stanowczym wzrokiem.
– Załatwmy to teraz – stwierdziła. – Jak tylko córka urodzi dziecko, chciałabym, żeby natychmiast zostało zabrane z sali. Polcia nie powinna go widzieć ani słyszeć, ponieważ się go zrzeka. Zaskoczona zamiast na nią, spojrzałam na jej córkę.
– Córka zrzeka się dziecka? – upewniłam się. – To jej decyzja?
– Pola jest niepełnoletnia – odparła matka dziewczyny. – I ja podejmuję za nią decyzje. Dziecko się urodzi i zostanie przekazane do adopcji. Podpiszemy stosowne papiery. Wszystko jasne? – rzuciła tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Złożyłam młodej matce obietnice

Wiele razy widziałam, jak kobiety porzucają dzieci na oddziale i zawsze pocieszałam się, że lepsze to, niż gdyby miały przerwać ciążę albo zostawić dziecko na jakiejś klatce schodowej. Dzisiaj jednak czułam, że to zupełnie inna sytuacja.
– Jestem jej opiekunem prawnym – powtórzyła kobieta, bo milczałam. – Czy coś jest nie tak?
Minęła chwila, nim potrząsnęłam przecząco głową.
– Nie, skąd. Rozumiem. A potem zobaczyłam, jak matka Poli bierze córkę za rękę i tłumaczy dziewczynie, że jeszcze tylko chwila i wszystko minie jak zły sen. Wyjdą ze szpitala, a ich życie wróci do normalności.
– Gdzie tu można kupić kawę? – zapytała matka Poli chwilę później, wstając z krzesła. Wskazałam jej drogę. Ledwie zamknęły się za nią drzwi, poczułam na ręce dłoń dziewczyny.
– Czy mogę mieć do pani prośbę? – wyszeptała Pola.
– Tak, oczywiście – zdziwiona pochyliłam się nad nią.
– Jeśli moja córeczka będzie płakać... – dziewczyna próbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego tylko bolesny grymas. – Potem, jak już ją zostawię... Niech pani ją przytuli. Proszę mi to obiecać! Przez chwilę nie odrywałam od niej wzroku.
– Na oddziale noworodków jest bardzo dobra opieka – odparłam, ale ona potrząsnęła energicznie głową.
– Niech pani ją wtedy przytuli! – powtórzyła płaczliwie. – Nie mogę znieść myśli, że moja córeczka będzie leżeć w sali sama, bez... Chyba chciała powiedzieć „beze mnie”, ale w tym momencie wróciła jej matka. Ręka Poli natychmiast się cofnęła, a ja się odsunęłam na bok.

Poród nie był ani łatwy, ani szybki, ale Pola dzielnie sobie radziła

Kilka godzin później z radością powitałam na świecie nowego człowieka. Maluch miał gęste ciemne włoski!
– To dziewczynka!
Pola była zmęczona, ale jej oczy błyszczały jak diament. Kiedy w sali rozległ się głośny płacz dziecka, zrozumiałam, że właśnie z nastolatki stała się matką. Wyciągnęła ręce, by przytulić małą – widywałam to niemal przy każdym porodzie, taki pierwszy matczyny odruch – ale wtedy jej matka rzuciła ostrym głosem:
– Proszę wynieść dziecko z sali! Zaciągnęła zasłony przy łóżku dziewczyny, odgradzając ją od płaczącego noworodka, którego druga położna, moja koleżanka, właśnie mierzyła i ważyła.
– Już po wszystkim – usłyszałam, jak matka zwraca się do córki. – Już masz to z głowy! Wrócisz do szkoły i do normalnego życia...
Wymieniłyśmy się z koleżanką spojrzeniami. Było mi smutno.

Myślałam, że pęknie mi serce

Kiedy odwiozłyśmy Polę na oddział położniczy, zrobiłam jeszcze obchód po salach i zaczęłam się zbierać do domu. Kończył się mój dyżur. Mijając drzwi sal, obserwowałam szczęśliwe matki, które urodziły dzieci. Przytulały maleństwa do piersi i przemawiały do nich czule. Przymykałam oczy na przedłużające się wizyty rodzin, nie protestowałam, gdy pacjentki urządzały sobie długie pogaduchy z koleżankami z innych łóżek.
Do sali noworodków zajrzałam na końcu. Prawie nigdy nie było tu cicho, ale teraz wyraźnie słyszałam, że jakiś maluch płacze głośniej od innych. Kiedy zbliżyłam się do jego łóżeczka, zobaczyłam, że na metryczce widnieje imię i nazwisko Poli. W pracy położnej zdarzają się chwile, gdy niewiele brakuje, żeby pękło serce. Tak było właśnie wtedy. – Chodź, kochanie – powiedziałam szeptem, wyciągając do dziewczynki ręce. Zaczęłam nucić jej kołysankę, którą śpiewałam swoim dzieciom, gdy były małe. Nagle usłyszałam kroki. To Pola wsunęła się do sali.
– Usłyszałam jej płacz – powiedziała szeptem. – Rozpoznałam go, nie wiedziałam, że to możliwe. Podałam jej córeczkę zawiniętą w becik. W milczeniu patrzyłam, jak Pola ostrożnie kołysze dziecko w ramionach, jak całuje je w czoło, jak dotyka małych paluszków. Mała ucichła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Pola miała niewiele czasu dla swojego dziecka

Wiedziałam, że nastolatka nie ma wpływu na matkę, a matka nie zmieni swojego stanowiska w sprawie dziecka. Pola miała więc tylko kilka chwil dla córki.
– Masz całą noc – powiedziałam, kiedy chciała mi oddać dziecko. – Możesz z nią zostać, jak długo będziesz chciała.
– Gdybym mogła wybierać, nazwałabym ją Amelka – powiedziała Pola, z czułością gładząc główkę noworodka. Chciałabym móc powiedzieć, że ta historia skończyła się szczęśliwie, ale to nie byłaby do końca prawda. Polę dwa dni później wypisano ze szpitala, a jej córka trafiła do ośrodka adopcyjnego. Prawdopodobnie nigdy więcej się nie zobaczą. Wierzę jednak, że noworodek znalazł dobry dom i kochającą rodzinę. Myślę też, że Pola nigdy nie zapomni córki i tej nocy, gdy tuliła ją w ramionach do snu. 

 

Czytaj więcej