"Myślałam, że już zawsze będę samotna. Aż do tamtej romantycznej jesieni..."
Fot. 123RF

"Myślałam, że już zawsze będę samotna. Aż do tamtej romantycznej jesieni..."

"Wróciłam w rodzinne strony, by zaopiekować się tatą. Popołudniami spacerowałam po okolicy i odkrywałam ją na nowo, bo nic nie było takie jak dawniej. Pewnego dnia przystanęłam przy pięknym ogrodzie i oniemiałam. Przede mną pojawił się superprzystojny facet! Znałam go..." Elwira, 43 lata

– Z ojcem dzieje się coś dziwnego, musisz przyjechać – usłyszałam przez telefon od ciotki Wandy, siostry mojego taty. Z jej opisu wynikało, że tacie zaczyna szwankować pamięć.
– Czy on nie ma alzheimera? – zastanawiała się. – To byłaby tragedia…
Tak. W rodzinnej miejscowości oprócz niej nie miał nikogo. Wspierała go, odkąd wyprowadziłyśmy się z mamą od niego 30 lat temu. Nigdy już się z nikim nie związał, w przeciwieństwie do mamy, która wiązała się wielokrotnie i nigdy na długo.

Moja matka złamała mu serce

– Mów, co chcesz, latawica była i tyle – ciotka Wanda nigdy nie kryła się z niechęcią do byłej bratowej, nawet po jej śmierci. – Czesiek ją kochał. Złamała jego romantyczne serce – westchnęła. – A ty, Elwirko, masz jej urodę, ale jego charakter. Na szczęście – spojrzała na mnie. – Chociaż kto to wie… Jemu szczęścia to nie przyniosło. Ale tobie życzę jak najlepiej, swoje też przeszłaś – poklepała mnie po ręce.
To było kilka miesięcy temu, kiedy wreszcie zdecydowałam się odwiedzić ojca i rodzinę z jego strony. A teraz znów jechałam w tamtym kierunku i zastanawiałam się, czy padam właśnie ofiarą ironii losu.
Próbowałam odbudować relacje z ojcem, którego – muszę to przyznać – porzuciłam razem z mamą. Miałam wtedy 10 lat. Tęskniłam, ale mieszkałam daleko. Tatę widywałam kilka razy do roku, gdy mnie odwiedzał.

Chciałam teraz zaopiekować się tatą

Kiedy dojechałam, zaczęłam się uważnie przyglądać ojcu.
– To raczej nie alzheimer – mówiłam potem do ciotki. – Moim zdaniem on miał mikrowylew – stwierdziłam. Postanowiłam, że muszę tatę przypilnować, by poszedł do lekarza.
– Zostanę u ciebie dwa tygodnie – oznajmiłam mu przy kolacji. Wzruszył się, podobnie jak ja. Od 30 lat nie spędziliśmy ze sobą tyle czasu.
– A twoje sprawy? – spytał nieśmiało.
– W pracy akurat mam luźniejszy czas, a poza tym nic mnie tam nie trzyma – przyznałam ze smutkiem.
Nie licząc przelotnych znajomości, nigdy nie byłam w związku.
– Córcia, tak nie warto żyć – mówił cicho tata. Wiedziałam to, ale tak mi się życie ułożyło. A może sama je tak ułożyłam?

Bałam się żyć tak jak matka

Przez lata obserwowałam uczuciową szamotaninę matki, która z nikim nie potrafiła związać się na dłużej niż kilka lat. Za każdym razem wierzyła, że to na zawsze, a wkrótce potem szukała emocji w innej relacji. Bałam się, że ze mną będzie podobnie. Że moje życie będzie pasmem bolesnych rozstań. Dlatego wolałam się nie angażować i tak dotrwałam do czterdziestki. A teraz patrzyłam na samotność ojca i weryfikowałam poglądy. I jeździłam z tatą do lekarzy, by sprawdzić, co mu dolega.
Popołudniami spacerowałam po okolicy i odkrywałam ją na nowo. Niemal nic, poza moim rodzinnym domem, którego tata nie remontował, nie było takie jak dawniej. Ludzie dbali o swoje obejścia. Spodobało mi się zwłaszcza jedno, pełne różnorodnych roślin. Przechodząc obok niego, przystawałam na chwilę.
– Dzień dobry – dobiegło mnie raz zza płotu powitanie.
– Dzień dobry – odparłam i próbowałam między sztachetami dojrzeć właściciela ciepłego głosu.
– Tu jestem – zaśmiał się i podniósł znad rabaty. Oniemiałam.

Przede mną stał bardzo przystojny facet

– Nie bój się, ta tabliczka na bramce nie dotyczy mnie – rzucił. Spojrzałam w bok, rzeczywiście na furtce widniał komunikat: „Uwaga, na tym podwórku rządzę ja. Intruzów gryzę!”. Ledwo doczytałam napis, a mężczyzna gwizdnął i przy jego nodze pojawił się średniej wielkości kudłaty kundel.
– No, jego chyba też to nie dotyczy – zaśmiałam się. – No… – pokiwał głową na boki.
– Gdyby musiał, napędziłby intruzom strachu. Ale nie obawiaj się, wejdź – pchnął bramkę.
– My się znamy? – spytałam, nieco zdumiona jego bezpośredniością.
– Może niezbyt dobrze, bo w szkole jako okularnik siedziałem w pierwszej ławce. Ty, o ile dobrze pamiętam, w przedostatniej, bo zawsze byłaś wysoka. Ale do komunii szliśmy w parze…
– Bogdan? – miałam nadzieję, że się nie pomyliłam.
– Tak, to ja.
– Twój ogród jest piękny – pochwaliłam.
– Staram się – odparł. – No i mam pomocnika – dodał, gdy z domu wyszła nastolatka. – To moja córka, Jula. Dziewczynka uśmiechnęła się do mnie miło, a ja poczułam ukłucie zazdrości.
Też mogłabym mieć już takie dzieci. A nie miałam nawet faceta...
– Widzę, że ci się wiedzie – wypaliłam.
– E, robię tylko dobre pierwsze wrażenie – skrzywił się Bogdan. – Ogródek dopieszczony, ale życie w rozsypce. Byłam zdziwiona, że tak mi o tym opowiada. A potem pociągnęłam ciotkę za język.

Bogdan był właśnie w trakcie rozwodu

Żona rzuciła go dla innego, zostawiając z dwójką dzieci. Nagle przestałam mu zazdrościć, a zaczęłam mu współczuć i podziwiać go. Było w nim coś, co mnie do niego ciągnęło. Może ta radość życia, jaka go nie opuszczała, mimo trudności, z jakimi się mierzył.
– Pielęgnuję ten ogród, bo to moja odskocznia od codzienności – wyznał któregoś dnia. – Wśród tych kwiatów zapominam, że sam jestem przywiędłym, nikomu niepotrzebnym chwastem.
No co ty mówisz, jesteś superfacetem! – zapewniłam gorliwie. – Niejedna kobieta o takim marzy – wyrwało mi się. – Mówisz? – spojrzał na mnie uważnie.
– Mówię – potwierdziłam. – I wiem, co mówię – dodałam.
Bogdan budził we mnie ciepłe uczucia. Pomyślałam, że z nim mogłabym spróbować szukać szczęścia.
W ogrodzie jesień wybarwiała wszystko na czerwono. Mówią, że to kolor miłości. Może coś w tym jest, bo właśnie wtedy obudziło się moje serce, które teraz kocha romantycznie. Już trzeci rok…

 

Czytaj więcej