"Mój mąż znalazł na śmietniku skarb. Wahaliśmy się, czy szukać właściciela, ale... podjęliśmy słuszną decyzję!"
Fot. 123 RF

"Mój mąż znalazł na śmietniku skarb. Wahaliśmy się, czy szukać właściciela, ale... podjęliśmy słuszną decyzję!"

"Mąż jeździ śmieciarką, a ja jestem salową. Chociaż oboje ciężko pracujemy, z trudem wiążemy koniec z końcem. Martwiłam się, że nasze dzieci nie będą miały szans na studia, bo zawsze będziemy biedakami. Okazało się jednak, że los zrobił nam niespodziankę! I to taką, o jakiej czyta się tylko w książkach albo ogląda w filmie. Zaczęliśmy więc snuć piękne plany..." Anka, 44 lata

–  Laska, idź stąd, bo śmierdzisz. Wszyscy tak capicie? – usłyszała moja córka od chłopaka z klasy. Gdy dobiegła do domu, wybuchnęła płaczem. Bardzo bolało ją, że inni drwią z zawodu jej ojca. Bo Zenek od dziesięciu lat jeździł śmieciarką. I chociaż mył się w pracy, to jak przychodził do domu, musiał włazić do wanny jeszcze raz, żeby skutecznie zabić nieprzyjemny zapach. Nie wahał się ani chwili, żeby wziąć ten etat. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Ja harowałam za grosze jako salowa w szpitalu. A do tego dwójka dzieci...
Syn i córka byli już w technikum. Nie mogły przyzwyczaić się do docinków rówieśników. Wiele razy Kasia pytała ojca:
– Nie mógłbyś zmienić pracy? Mam już ser­decznie dość na­bijania się z nas w bu­dzie.
– Ciesz się, że mamy z czego żyć. Jak będziesz sama pracować, to wtedy pogadamy. Teraz idź się uczyć. Żebyś nie musiała jeździć śmie­ciarką – wtrącałam się wtedy. Martwiłam się jednak, że z powodu naszej biedy dzieciaki i tak nie będą miały szans na studia. Los zgotował nam bowiem niespodziankę. I to taką, o jakiej czyta się tylko w książkach albo ogląda w filmie.

To był prawdziwy skarb!

Pewnego dnia mąż wrócił z pracy i zaczął nerwowo kręcić się po domu.
– Co się stało? – próbowałam dowiedzieć się, co go gryzie. Nic nie odpowiedział. Łaził, chrząkał, przewracał oczami. W końcu pękł.
– Patrz, co znalazłem w śmietniku – powiedział i położył na stole stare pudełko. Zaleciało smrodem. Zenek otworzył je drżącymi rękami. Naszym oczom ukazała się zawartość: stare monety, zegarek i zdjęcia.
– Czyje to? – spytałam zdziwiona.
– Nie wiem. Gdybym wiedział, to od ra­zu oddałbym. Znasz mnie przecież – odparł mąż.
W milczeniu gapiliśmy się na znalezisko. Pierwszy ode­z­wał się mąż.
– Ciekawe, czy to coś w ogóle jest warte.
– Eeeee, to raczej pamiątki... – stwier­dziłam, raz jeszcze przyglądając się przed­miotom ze skrzyneczki. Żadne z nas się nie przyznało, ale pomyśleliśmy o tym samym: ile można by z tego wyciągnąć kasy? Tak to już jest, jak człowiekowi bieda zagląda do oczu i wciąż trzeba żyć od pierwszego do pierwszego, robiąc zakupy z ołówkiem w ręku.
– Te monety to chyba strasznie stare. Wygląda że z 1800 roku! – Zenek aż się zapowietrzył z wrażenia.
Zegarek chyba jest złoty. Jak to się znalazło na śmietniku?! To nieprawdopodobne – nie mogłam się nadziwić.
– Nie wiem. Obskakujemy duży rejon, więc nawet jakbym zrobił śledztwo i tak nie dojdę, gdzie to ktoś wyrzucił – machnął ręką Zenek.

Zaczęliśmy snuć marzenia

Wieczorem zaczęliśmy więc snuć piękne plany, co można by zrobić z pieniędzmi za te skarby ze śmietnika.
– Może udałoby się dzieci wysłać na studia – zagaiłam nieśmiało i z nadzieją spojrzałam na męża.
– To moje największe marzenie. Tylko jak spieniężyć takie monety? Ściągniemy sobie policję na łeb – odparł mąż.
– Racja – przyznałam. – Zostają jeszcze zdjęcia – zauważył Zenek. – Może to jakaś rodzinna pamiątka?...
Ruszyło mnie to. Po długiej naradzie stwierdziliśmy, że koniecznie trzeba oddać te rzeczy.
– Tylko jak znaleźć właściciela? – zastanawiał się mąż, drapiąc się po głowie. Myślał i myślał, aż w końcu zaczął głośno kombinować:
– Dzisiaj rano obskoczylibyśmy blokowiska. Potem kilka domów jednorodzinnych. Może by wywiesić tam ogłoszenia?
– Dobrze. Wolę spokojnie spać, niż przywłaszczać sobie czyjeś rzeczy. Jak właściciel się nie znajdzie, będą nasze – zadecydowałam.

Odezwał się do nas starszy mężczyzna

Przez cztery dni nikt się nie odzywał. Ale piątego dnia zadzwonił telefon.
– Dzwonię z ogłoszenia. To my zgubiliśmy rodzinne pamiątki – usłyszałam głos jakiegoś starszego mężczyzny.
– Proszę opisać zgubione przedmioty – poprosiłam, bo przecież tyle się teraz słyszy o naciągaczach i oszustach.
Złoty, bogato zdobiony męski zegarek, trzydzieści monet, w tym dwie najstarsze uszkodzone, dziesięć banknotów i stare rodzinne zdjęcia – wyliczał. – Mogę dokładnie opisać, kto na nich jest – zapewniał starszy pan, czym ostatecznie mnie przekonał.
– Nie ma wątpliwości, to pana rzeczy – odparłam z uśmiechem.
– Boże najdroższy! Myślałem, że przepadły na zawsze! – starszemu panu załamał się głos ze wzruszenia.
– Żona jest chora i nie chcę jej zostawiać samej w domu. Mam więc propozycję: czy moglibyśmy zaprosić państwa do siebie z tym znaleziskiem i osobiście podziękować? – zapytał, łykając łzy.
Wzruszyłam się. Byłam pewna, że dobrze zrobiliśmy, dając ogłoszenie.

Dla tych ludzi to kawał życia, dla nas tylko pieniądze

Umówiliśmy się na sobotę. Gdy weszliśmy do starej willi gospodarzy, za­mu­­rowało nas. Piękny salon z ko­minkiem, zdobione szable, obrazy, mnóstwo antyków... Okazało się, że to przed­wojenni hra­biowie.
– Takich ucz­ciwych ludzi już nie ma – nie mogli się nas na­chwalić mili gospodarze, wciąż ocierając łzy ze wzruszenia. Dowiedzieliśmy się, że podczas remontu domu ktoś pomylił pudła i zamiast ze starymi pocztówkami wyrzucił to z pamiątkami. Co za pech... Kiedy się zorientowali, załamali ręce, bo byli przekonani, że pamiątki przepadły bezpowrotnie. Kolacja minęła całkiem miło. W rozmowie wyszło, że nie jesteśmy zamożni i dlatego nasze dzieci, chociaż bardzo zdolne, muszą zapomnieć o studiach. I wtedy starszy pan powiedział z powagą:
– Mój syn jest dyplomatą. Ma wpływy. Jeśli możemy się państwu odwdzięczyć, to właśnie za jego pośrednictwem. On może załatwić stypendia dla waszych dzieci. Oczywiście pod warunkiem, że naprawdę doskonale radzą sobie z nauką. Jest taki specjalny fundusz międzynarodowy, o którym wielu ludzi nie wie, a można z niego korzystać. Mój syn zna całą procedurę, pomoże państwu...

Warto być uczciwym!

Wracając do domu, milczeliśmy, bo ta historia zupełnie nas zaskoczyła. Całą noc nie mogliśmy się otrząsnąć z szoku. A gdy po kilku dniach zadzwonił syn hrabiego i zapytał o dokumenty dzieci, o mało nie padliśmy trupem z wrażenia. Dziś, ponad rok po tym wydarzeniu, Piotrek studiuje na politechnice, a Kasia przygotowuje się do matury. Na pewno ją zda, a potem ma już otwartą drogę na uniwersytet. To wszystko dzięki starszym państwu i ich sympatycznemu synowi. Ale i dzięki nam samym. Bo naprawdę warto być uczciwym! Bez względu na wszystko... 

 

Czytaj więcej