"Dzieci Adama wyrzuciły mnie z domu, bo nie byłam żoną. Zostały mi tylko piękne wspomnienia..."
Fot. 123RF

"Dzieci Adama wyrzuciły mnie z domu, bo nie byłam żoną. Zostały mi tylko piękne wspomnienia..."

"Adam był ze mną szczęśliwy. Kochaliśmy się. Wiele razy mówił mi, że jestem kobietą jego życia. Ufałam mu, a on też zawsze mógł na mnie polegać. Przeżyliśmy w jego domu 16 pięknych lat. Nigdy jednak nie wzięliśmy ślubu. I to był błąd... Kiedy Adam zmarł, jego dzieci od razu zapytały, kiedy się wyniosę z ICH domu, domu, w który włożyłam mnóstwo serca i pieniędzy..." Urszula, 55 lat

Mój Adam miał maniery jak prawdziwy dżentelmen. Był opanowany, elegancki i honorowy. Gdy mówił, starannie dobierał słowa, i nigdy nie przeklinał, miał szacunek do kobiet. Dziś tacy mężczyźni to wymierający gatunek...

Wiedzieliśmy, że ślub nie jest gwarancją szczęścia

Poznaliśmy się z Adamem, gdy oboje byliśmy już ludźmi po przejściach. On wdowiec, ja – rozwódka. On – profesor na uczelni, ja – nauczycielka w liceum. Mnie wystarczyło kilka spotkań i... byłam oczarowana. Adam był bardziej powściągliwy. Dość długo mówił do mnie „pani”, nawet wtedy gdy odważył się na bardziej osobiste wyznania.
– Bardzo panią lubię... Czy pani wie, że jest mi coraz bliższa?... Śmieszyło mnie to troszeczkę, no ale takie już Adam miał maniery. Gdy zaczął się do mnie zwracać po imieniu, od razu stałam się „jego Ulą”. Zakochaliśmy się w sobie ostrożnie, ale nie było odwrotu. Ktokolwiek na nas spojrzał, mówił, że jesteśmy jak dwie idealnie dopasowane połówki. Nie spieszyło nam się do ślubu. Oboje już wiedzieliśmy, że nie jest on wcale gwarancją szczęścia. Dla nas, dojrzałych ludzi, liczyło się coś innego: bliskość, oddanie i to, że chcemy być razem.

Razem remontowaliśmy jego dom

Po roku znajomości przeprowadziłam się do domu Adama.
– Jak widzisz, potrzebna tutaj kobieca ręka – oprowadzał mnie po swoim królestwie. Dom rzeczywiście był zaniedbany, więc powoli, powolutku zaczęliśmy go remontować. Inwestycja ogromna, choć dom wcale nie należał do dużych. Wiem, że Adam był ze mną szczęśliwy. Rozumieliśmy się. „Jesteś kobietą mojego życia”, szeptał mi czasem na ucho. Szanowaliśmy się. Ufałam jemu, on zawsze mógł na mnie polegać. Nie zdecydowaliśmy się jednak na potomstwo. Nie byłabym młodą matką, ale mogłam jeszcze nią zostać. Z poprzedniego związku nie miałam dzieci, a dzieci Adama studiowały już wtedy za granicą. Odwiedzały nas tylko od święta – jakby nie zaakceptowały faktu, że zajęłam miejsce ich matki. I to było właściwie jedyne „ale”, które kładło się cieniem na nasz związek.

Myślałam, że mamy jeszcze dużo czasu przed sobą

Przeżyliśmy z Adamem 16 lat, choć liczyliśmy na to, że los da nam znacznie więcej czasu. Mój ukochany często mówił o przemijaniu.
– To straszne, że jesteśmy na tym świecie tylko na chwilę, a potem umieramy i nie zostaje po nas prawie nic. Wiesz... – przytulał mnie – chyba powinienem spisać testament.
– Masz jeszcze czas – uśmiechałam się. Mój ukochany miał wtedy zaledwie 62 lata. Był ode mnie prawie dziesięć lat starszy, ale wydawało się, że czeka nas jeszcze niejedno. Rok później Adam miał zawał. Zadzwonił do mnie spanikowany, że dzieje się coś złego i że to chyba serce... Wezwałam pogotowie, ale zanim zdążyłam dojechać ze szkoły do domu, Adam już nie żył.

Moje życie straciło wtedy sens

To była dla mnie tragedia. W jednej chwili życie straciło sens. Do pogrzebu żyłam jak w letargu. Nic do mnie nie docierało, o niczym nie chciałam rozmawiać. Pamiętam, że nawet wtedy, gdy stałam na cmentarzu, wydawało mi się, że jestem tutaj przypadkiem. Że zaraz Adam odnajdzie mnie w tłumie, weźmie za rękę i zabierze z tego koszmarnego miejsca...
– Kiedy możemy się spotkać? – zaczepił mnie nad grobem Adama jego syn. Spojrzałam na niego nieprzytomnym wzrokiem. – Musimy porozmawiać... – wyjaśnił.
Nie miałam do tego głowy, ale widać, że jemu bardzo zależało na tej rozmowie.
– Może w przyszłym tygodniu... – szepnęłam.

Zapytali, kiedy się wyniosę z ich domu

Minęły dwa dni. W sobotę Piotrek zastukał do moich drzwi.
– Możemy wejść? – zapytał, bo przyszedł razem z siostrą.
– Wchodźcie – rzuciłam obojętnie. Weszli do środka i zaczęli rozglądać się po kątach, jakby sprawdzali, czy wszystko jest na swoim miejscu.
– Szukacie czegoś? – spytałam.
– Przyszliśmy zapytać, kiedy się pani wyprowadzi – rzuciła bez ceregieli Aldona.
– Słucham? – aż mnie zamurowało.
Noo, kiedy się pani stąd wyniesie? – powtórzyła lodowato.
– Jak to?
– No tak to... Po śmierci taty nie ma pani do tego domu żadnych praw. Myślę, że go sprzedamy... Strasznie tu jednak ciasno...
Aldona i Piotrek chodzili po domu jak dwoje barbarzyńców. Wszystko szacowali i wyceniali. Za nic mieli uczucia i sentymenty.
– Ale ja... ja nie mam się gdzie wyprowadzić – wyznałam, licząc na odrobinę zrozumienia.
– To już nie nasza sprawa – Piotrek nawet nie zadał sobie trudu, żeby łaskawie na mnie spojrzeć. Patrzyłam na niego i nie wierzyłam, że jest synem Adama. Nie miał ani odrobiny klasy ojca.
– Moment... – pokręciłam głową, bo prawda wciąż do mnie nie docierała.
Chcecie mnie stąd wyrzucić, mimo że władowałem w ten dom masę własnych pieniędzy?
– A ma pani na to jakieś dowody? – spytała zimno Aldona.
– O nie! Nie dam się tak traktować! – uniosłam się. – Gdyby wasz ojciec to słyszał, przewróciłby się w grobie... Przez szacunek do niego nie powinniście tak ze mną rozmawiać. Byłam dla niego jak żona.
Ale jednak nie żona – prychnęła z wyższością Aldona. – Z tego co wiemy, tata nie zostawił testamentu, więc w świetle prawa nie ma pani żadnych praw do jego majątku...
– Zabierajcie się stąd! – zdenerwowałam się.
– Hola, hola. To pani powinna się zacząć pakować. Wrócimy tu jutro z prawnikiem, trzeba będzie zabezpieczyć wszy- stkie przedmioty...
– Wynocha! – krzyknęłam, a potem głośno trzasnęłam za nimi drzwiami.

Niestety prawo było po stronie dzieci Adama

Przepłakałam cały wieczór. Nie mieściło mi się to wszystko w głowie. Gdy trochę się uspokoiłam, zaczęłam wydzwaniać po znajomych – musiałam sobie znaleźć dobrego prawnika. Nie zamierzałam się poddać bez walki. Niestety, prawo stało po stronie dzieci Adama. One dziedziczyły majątek, ja nic. Mogłam się odwoływać do ich sumienia, ale na niewiele się to zdało. Gdy w grę wchodzą pieniądze, nie liczą się sentymenty. Czułam się upokorzona.
„Dlaczego nie wzięliśmy ślubu?”, wyrzucałam sobie co wieczór, przytulając się do poduszki ukochanego. Z poczuciem krzywdy wyprowadziłam się z domu, w którym przeżyłam swoje najlepsze lata. Na dzieci Adama nie mogłam liczyć, ale na szczęście zostali mi jego przyjaciele. Dzięki nim znalazłam tanią kawalerkę, w której mieszkam do dziś. To tylko jeden pokój z kuchnią, ale nie potrzeba mi więcej. Z dziećmi Adama widuję się czasem na cmentarzu. Nie rozmawiamy ze sobą. Po tym, co mi zrobili, wiem, że nigdy mnie nie szanowali. I nie potrafię im tego wybaczyć... 

 

Czytaj więcej