"Teściowa uważa, że mężczyźni nie muszą sprzątać. Ale synowa mi podziękowała...!"
Fot. 123rf.com

"Teściowa uważa, że mężczyźni nie muszą sprzątać. Ale synowa mi podziękowała...!"

"Zawsze byłam za podziałem obowiązków w domu i nie zamierzałam obsługiwać męża. Moja teściowa ze zgrozą patrzyła jak jej jedynak gotuje, prasuje, smaży naleśniki... Potem prac domowych uczyłam naszego syna i tego już nie zniosła. Jej ukochany wnusio zamiata?! Krytykowała mnie, ale ja robiłam swoje. Opłaciło się..."  Urszula, 53 lata

Gdy 25 lat temu wychodziłam za mąż, nie zamierzałam z uwielbianej narzeczonej zaraz po ślubie zostać kucharką i sprzątaczką. Mój mąż został wychowany przez matkę, ciotkę i babcię w przekonaniu, że jedynym domowym obowiązkiem mężczyzny jest zarabianie na rodzinę i od czasu do czasu zabawa z odświętnie ubranymi dziećmi. Wyprowadziłam go z błędu...

Nie dałam robić z siebie kury domowej

Mój ukochany mąż nie miał ze mną lekko, ponieważ moja mama wychowała mnie bardzo nowocześnie jak na tamte czasy. I nie dałam z siebie zrobić kury domowej! Najpierw poszło o skarpetki, które zostawiał wszędzie. Początkowo je zbierałam i wrzucałam do pralki, ale pewnego dnia postanowiłam, że tak dalej być nie może! Minął dzień, drugi, trzeci...
Pewnego ranka mąż zajrzał do szafki i łypnął na mnie lekko przerażony.
– Ula, nie mam już żadnych czystych skarpetek!
– Tak? – udałam zdziwienie.
– I co teraz? – zapytał.
– Cóż, trzeba je było wkładać do pralki, tak jak prosiłam, a nie rozrzucać gdzieś na zatracenie. Skąd mam wiedzieć, że są do prania, kochanie? – powiedziałam miękko. – Teraz chyba będziesz musiał iść do pracy w brudnych.
Zrobił to, ale zły był okropnie. Mąż jest jednak mądrym człowiekiem i widać było, że zdenerwował się głównie na siebie. Po tym wydarzeniu skarpetki zawsze lądowały w pralce i problem się skończył.

Mąż mnie popierał, ale nie teściowa

Zafundowałam małżonkowi jeszcze parę takich praktycznych lekcji. Wytrzymał je, bo mnie kochał i mu zależało, a przy okazji nauczył się wielu nowych rzeczy. Z czasem nawet stwierdził, że miałam rację: przyjemnie jest być samodzielnym, a nie obsługiwanym. Uczestniczenie w domowych pracach i życiu rodziny zaczęło mu nawet sprawiać satysfakcję.

Trzeba przyznać, że moja teściowa – choć z niezadowoleniem patrzyła, jak jej jedynak gotuje, prasuje, zmienia dzieciom pieluchy i smaży naleśniki – nic nie powiedziała. Pewnie uznała, że to nasza sprawa i nie będzie się wtrącać. Chwała jej za to. Ale przy wnuku już nie wytrzymała. A ja i syna, i córkę tak samo uczyłam pomagać w domu. Karolinkę teściowa chwaliła, bo to dziewczynka. Z Marcinem sprawy miały się inaczej...

Chciałam, by dzieci były samodzielne

Synek miał wtedy cztery lata. Akurat wróciliśmy ze spaceru i nabłociliśmy w korytarzu. Moje rezolutne dziecko samo poszło do kuchni po zmiotkę i szufelkę. Teściowa zamarła, gdy to zobaczyła.
– Pozwalasz takiemu maluszkowi sprzątać? – zapytała z wyrzutem. – Przecież Karolinka może to zrobić!
– Marcin ma dwie ręce i jest mądry. Na pewno sobie poradzi – odparłam stanowczo.
– Mamo, daj mi jeszcze ściereczkę – młody dolał oliwy do ognia. – Trzeba wytrzeć na mokro.
Na obliczu mojej teściowej odmalowała się zgroza. Potem słyszałam, jak mówiła w rodzinie, że zmuszam syna do prac domowych. Postanowiłam to zlekceważyć.

Ona była jednak z zupełnie innego pokolenia. Teść oczekiwał, że wszystko zostanie mu podane na tacy. Sam nie robił sobie nawet herbaty. A gdy teściowa zachorowała, jej największym zmartwieniem było, czy ciotka aby odpowiednio opiekuje się mężem, gdy ona „leni się” w szpitalu. Jej to pasowało, dla mnie było nie do przyjęcia. Wbrew opinii teściowej, wcale nie zmuszałam syna do prac domowych. On je po prostu lubił. Garnął się do nich nawet bardziej niż Karolina, która wolała rower, podwórko i koleżanki. Marcin też chętnie spędzał czas na dworze, ale zawsze kazał się wołać do domu, gdy zabierałam się do szykowania obiadu.
– Mamo, nie obieraj beze mnie ziemniaków – prosił.
A potem stawał na stołeczku przy zlewie, dostawał obieraczkę i... świetnie sobie radził. Lubił gotować, a ja chętnie go tego uczyłam. „Przecież kiedyś dorośnie i będzie musiał radzić sobie sam, a nie szukać kobiety, która mu poda obiad pod nos”, myślałam.

Nie sądziłam, że zachowam się jak moja teściowa

Lata leciały, synek wyrósł na syna. Przystojnego, samodzielnego, młodego mężczyznę. Gdy prasował sobie i siostrze koszule, czy to na egzaminy, czy potem na staż, śmiał się, że robi to najlepiej w rodzinie.
– Oczywiście – zgadzała się z nim Karolina. – Nigdy nie twierdziłam inaczej! Ja to robię absolutnie fatalnie, więc prasuj, Marcinku, prasuj!
Karolina w ramach wdzięczności wyręczała go w sprzątaniu i w ten sposób świetnie się uzupełniali. Nie sądziłam, że któregoś dnia zacznę się zachowywać jak moja teściowa. Ale widocznie pewne stereotypy są wyjątkowo silne.

Było to już po wyprowadzaniu się obojga dzieci z domu. Pewnego dnia Marcin odwiedził nas ze swoją dziewczyną, Olą. Był trochę przeziębiony.
– Może pogadałabyś z Marcinem, żeby wreszcie poszedł do lekarza. Jest chory – zwróciłam się do Oli z matczyną prośbą.
– Przepraszam bardzo, ale uważam, że to nie jest moja sprawa – odparła spokojnie. – Przecież jest dorosły i sam może zdecydować, czy chce iść do lekarza, czy nie.
W pierwszej chwili pomyślałam, że dziewczyna za mało się troszczy o Marcina, ale potem zobaczyłam minę mojego męża. Z trudem zachowywał powagę. Ola tymczasem siedziała zaniepokojona, czy aby przypadkiem mnie nie uraziła.
– Masz rację, Olu, to ja przepraszam – zwróciłam się do niej. – Jest dorosły. Niech sam zadecyduje.
– Widzisz, tato – wtrącił się Marcin. – Baby zawsze się dogadają!
Ola pięknie postawiła mi wtedy granice i miała całkowitą rację.

Poczułam jak rozpiera mnie duma

Z przyjemnością patrzyłam na ich pełne partnerstwa narzeczeństwo i na to, jak sobie radzą i dzielą się obowiązkami.
– Mamy dyżury. Raz jedno sprząta, raz drugie. Tak jest sprawiedliwie – wyjaśniła mi Ola, gdy któregoś razu zaprosili nas na rodzinną kolację. – Ale tylko Marcin prasuje. Robi to znakomicie i twierdzi, że lubi! A ja się nie sprzeciwiam.
– Zawsze tak było – rzuciła Karolina z ustami pełnymi ciasta. – Mówię ci, Olka, odkąd dorwał się w wieku ośmiu lat do żelazka, już go nie oddał!

Największe jednak wzruszenie przeżyłam w dniu, gdy Marcin żenił się z Olą. Po mszy podeszłam do młodych, żeby złożyć im życzenia. Wtedy synowa mnie przytuliła.
– Dziękuję ci, mamo, że tak wspaniale wychowałaś mojego męża. Postaram się równie mądrze wychować swoje dzieci – szepnęła mi na ucho. – Jesteś dla mnie wzorem! – dodała, a ja poczułam, jak rozpiera mnie duma. 

 

 

Czytaj więcej